W jednej chwili przeciętych zostało wiele nici sporów. W jednym momencie zawalił się polityczny świat tak dobrze rozpoznany, opisany, wyspekulowany. 23 maja na kongresie PiS w Łodzi Lech Kaczyński miał zgłosić swój start w wyborach prezydenckich, przecinając spekulacje, czy będzie się ubiegać o reelekcję. Dziś nie tylko Prawo i Sprawiedliwość, główna partia opozycyjna, nie ma swojego kandydata i nie będzie miała łatwego wyboru, ale nie ma go także Sojusz Lewicy Demokratycznej. Bowiem Jerzy Szmajdziński, intensywnie prowadzący od kilku miesięcy swoją kampanię, już nie żyje.
Wielka władza, ale i odpowiedzialność, znalazły się w rękach Bronisława Komorowskiego, Platformy Obywatelskiej i oczywiście przede wszystkim Donalda Tuska. Jeżeli po katastrofie pod Smoleńskiem nic już nie będzie takie samo, to także takie same nie będą społeczne emocje, zachowania, oczekiwania. Taki wstrząs trudno przeżyć bez traumy, bez względu na polityczne sympatie i antypatie. Jakkolwiek brutalnie by to zabrzmiało, a rzeczywistość polityczna jest bardzo brutalna, po tygodniu żałoby narodowej polityka zacznie wracać do normalnego życia i po szoku zacznie się liczenie strat, ale także – co tu ukrywać – rozpatrywanie nowych możliwości.
Praktycznie każde ugrupowanie będzie się musiało zmierzyć z tą nową rzeczywistością. Każdy z już ogłoszonych kandydatów na prezydenta będzie musiał na nowo rozejrzeć się wokół siebie. Każdy potencjalny kandydat będzie musiał raz jeszcze podejmować ostateczne decyzje.
Największe wyzwanie czeka Platformę Obywatelską, bo to do niej i premiera osobiście należy w tej chwili władza prawie absolutna, już przez nikogo nieograniczana.