Takie ustalenia zapadły w środę w Sejmie, na spotkaniu przedstawicieli wszystkich klubów i kół. – Konwent zakończył się pełnym porozumieniem. Jednak nasze ustalenia zostaną przekazane opinii publicznej po upływie żałoby narodowej – ogłosił marszałek Bronisław Komorowski. Początkowo marszałek chciał ogłosić termin wyborów już w środę 14 kwietnia. Przeciwko temu opowiedziały się jednak kluby opozycyjne – PiS i Lewicy, które zaproponowały, żeby poczekać z tym do zakończenia żałoby. – Opozycja rzeczywiście ma problem z wyłonieniem kandydatów, w związku ze śmiercią Jerzego Szmajdzińskiego i prawdopodobnego kandydata PiS, prezydenta Lecha Kaczyńskiego – podkreślił Komorowski. Pełniący obowiązki szefa klubu PiS Marek Kuchciński potwierdza: - Marszałek uszanował prośbę mojego klubu i SLD, aby datę ogłoszenia wyborów przesunąć na 21 kwietnia. Nie próbował nas nakłaniać do zmiany stanowiska.
Napięte terminy
Ten termin jest zdecydowanie lepszy także z innych powodów. Gdyby marszałek podał datę wyborów już teraz (choć ma na to 14 dni od śmierci prezydenta), uruchomiłby zegar wyborczy. Ten zaś jest nieubłagany. Zgodnie z konstytucją, wybory muszą odbyć się w ciągu 60 dni od chwili ich ogłoszenia, w dzień wolny od pracy. W przypadku podania terminu 14 kwietnia, do urn poszlibyśmy 13 czerwca. Oznaczałoby to, że komitety wyborcze musiałyby zacząć zbierać podpisy z poparciem dla swych kandydatów jeszcze w czasie trwania żałoby narodowej, co więcej – w czasie żałoby formalnie rozpoczęłaby się kampania wyborcza.
Ustawa o wyborze prezydenta mówi bowiem, że kampania rozpoczyna się najpóźniej trzy dni od zarządzenia wyborów przez marszałka. Z kolei kandydatów trzeba zarejestrować najpóźniej 45 dni przed dniem, w którym pójdziemy do urn wyborczych (czyli 29 kwietnia, gdyby wybory miałyby się odbyć 13 czerwca).