W Polsce jest kilka ścieżek zostania pilotem: najpierw aerokluby, w których zdobywa się licencję pilota turystycznego. Są komercyjne szkoły pilotażu, coraz ich więcej. Politechnika Rzeszowska, która jako jedyna kształci pilotów lotnictwa cywilnego, daje dyplom magistra inżyniera. Szkoli do licencji pilota zawodowego II klasy, ale licencję pilota liniowego transportowego trzeba zdobyć samemu, zwykle już po studiach. Można studiować pilotaż w Wyższej Oficerskiej Szkole Wojsk Powietrznych w Dęblinie i zostać pilotem wojskowym. Piloci wojskowi nie potrzebują licencji, żeby latać. Wystarczy legitymacja pilota i wojskowy etat.
W 36 Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego – tym, który przewozi ważne osoby – latają absolwenci szkół wojskowych. Choć niektórzy uzyskali licencję z myślą o przyszłości w cywilu.
Płk Tomasz Pietrzak, były dowódca 36 Pułku, mówi, że chciał u siebie wprowadzenia licencji, standardów, jakie muszą spełniać cywilni piloci komunikacyjni. W oparciu o nie zamierzał budować przepisy. Bo są to standardy wyższe niż w wojsku. Przypomina, że występował w tej sprawie do MON, ale w resorcie uznano, że nie ma takiej potrzeby. Choć procedury powinny być wszędzie jednakowe.
Licencja na latanie
Do specpułku przychodzą absolwenci szkoły w Dęblinie, tuż po promocji. Jak kapitan Arkadiusz Protasiuk, pilot Tupolewa 154M, który tutaj zaczynał karierę w 1997 r.
– Starszych nie ma czym zachęcić, z pewnością nie porucznikowskimi etatami. Armię reformowano, oszczędzano, cięto etaty. Jakie to zwieńczenie służby: stopień porucznika po pięćdziesiątce?
Pietrzak odszedł z pułku w proteście przeciwko sytuacji, której nie chciał firmować. – MON dało mi starocie, za które się wstydziłem – mówi o sprzęcie, jakim wozili vipów.