Choć Bronisław Komorowski w partii zawsze był politycznym singlem, to posiada cechę, która w dużym stopniu mu to rekompensuje - potrafi słuchać tych, którym ufa. To w dużym stopniu ułatwi mu przejście przez najbliższe tygodnie, w których - zgodnie z konstytucją - będzie pełnił obowiązki głowy państwa.
I tak - idąc za sugestiami bliskich współpracowników premiera Tuska - dał się przekonać do osoby Jacka Michałowskiego, z którym zresztą zna się od dawna. W jego ręce oddał prezydencką kancelarię. Nowy p.o. szefa kancelarii zasłynął w końcówce lat 90. jako świetny organizator, prawa ręka premiera Jerzego Buzka. Zapewne dlatego jednym z jego pierwszych zadań były sprawy organizacyjne związane z pogrzebem pierwszej pary.
W podobnych okolicznościach mianowany został nowy szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Stanisław Koziej, choć w tym akurat przypadku obaj panowie znają się od lat. – Gdy marszałek był ministrem obrony, kierowałem departamentem systemu obronnego MON – mówi gen. Koziej.
Gość pokoju 109
Wszyscy nasi rozmówcy w PO są zgodni, że Komorowskiego w partii lubi się i ceni, ale on sam nie przekuwa tego w realną siłę. Przez lata nie zbudował sobie silnego politycznego zaplecza. Choć ma wszystko, czego potrzeba, aby stać się liderem konserwatywnego skrzydła PO, nigdy jednak się o to nie starał. – Kiedy w ścisłym gronie zarządu partii była mowa o skrzydłach Platformy, marszałek zawsze wskazywał, że najważniejsze jest centrum, a nie, jak mówił, skrzydełka, które deprecjonował – opowiada Sławomir Nitras, europoseł i członek zarządu partii. Dodaje, że choć w tak zwanym dworze Tuska Komorowski nie miał swojego miejsca, to jednak zaliczał się do tych, którzy czasami byli dopraszani do wieczornych pogawędek ścisłego kierownictwa przy winie, w słynnym sejmowym pokoju 109.