Jeszcze niedawno prezydent w sondażach społecznej aprobaty zbierał ledwie dwadzieścia parę procent głosów, a w symulowanych wyborach przegrywał z każdym kontrkandydatem. Czy wcześniejsze opinie były dla niego niesprawiedliwe i dopiero śmierć zdarła nakładane nań maski, pokazując jego prawdziwą twarz, prawdziwe intencje i dorobek? Czego nowego dowiedzieliśmy się w tych ostatnich dniach o Lechu Kaczyńskim?
Trudno wnikać w osobiste motywy każdej z tysięcy osób, które stanęły przy trasie przejazdu trumny z ciałem prezydenta, stały długie godziny w kolejkach do Pałacu, zapalały znicze na Krakowskim Przedmieściu, na placu Piłsudskiego i w tylu innych miejscach. Wypowiedzi obficie cytowane w mediach nie pozwalają jednak na uproszczony wniosek, że była to manifestacja politycznego poparcia, a czasem wręcz rodzaj przeprosin za wcześniejsze krzywdzące oceny. Przeciwnie: większość pytanych odcinała się od polityki; mówiono o przerażeniu ogromem katastrofy, o łączeniu się w bólu z rodzinami wszystkich ofiar, o potrzebie dotknięcia (i sfotografowania) dziejącej się historii, także o wielkim uznaniu dla osobistych zalet i rodzinnego ciepła, jakim emanowała Pierwsza Para, a przede wszystkim o potrzebie wyrażenia swego patriotyzmu.
Polacy, chyba silniej niż większość narodów, mają potrzebę manifestowania narodowej wspólnoty i jednocześnie mało mają ku temu okazji. Ostrość politycznych konfliktów ostatnich lat nie sprzyjała jednoczeniu się nawet w dni świąt narodowych. Tych oficjalnych i tych mniej oficjalnych. Przeżyliśmy to ledwie rok temu przy okazji 20 rocznicy czerwcowych wyborów czy utworzenia rządu Tadeusza Mazowieckiego, kiedy to każdy chciał mieć „swoje święto”.
Teraz ogrom katastrofy, której skala docierała do społecznej świadomości etapami, wraz z napływaniem nowych informacji i nowych trumien, stających w rzędach na warszawskim wojskowym lotnisku, wywołał pragnienie publicznej manifestacji uczuć.