Janina Paradowska: – Czy dostrzegł pan w Polsce coś nowego po 10 kwietnia?
Bronisław Łagowski: – Nie zobaczyłem niczego naprawdę nowego. Wielkie uroczystości żałobne organizowane przez państwo to w przypadku takiej katastrofy rzecz normalna. Spontaniczna żałoba ludzi też nie bardzo mnie zaskoczyła, gdyż pamiętam żałobę po śmierci Bolesława Bieruta, kiedy to tłumy tak samo spontanicznie wylegały na ulice, tak samo długi był strumień ludzi przesuwający się dniem i nocą przed jego trumną.
Pewną nowością była może interwencja wpływowych czynników, takich jak media czy Kościół, które ze zmarłego uczyniły bohatera narodowego bez wystarczających po temu przesłanek. Jeśli już coś było zaskoczeniem, to pochówek na Wawelu. Przypuszczam, że był on zaskoczeniem nawet dla tych, którzy o nim decydowali. Kardynał Dziwisz, poza rutyną w sprawach kościelnych, jest człowiekiem dosyć nieobytym, więc zapewne ta sytuacja go przerosła. W swojej bezradności przyjął stanowisko zgodne z panującym wówczas nastrojem. Zresztą od czasu, gdy odmówiono tam pochówku ostatniemu królowi Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu, co nie powinno się było wydarzyć, kwestia, kogo właściwie chować na Wawelu, jest w ogóle dyskusyjna.
Mówi pan tak prosto, w gruncie rzeczy o rutynie, a tymczasem wszyscy powtarzają, że po 10 kwietnia nic już w Polsce nie będzie takie samo. Pan tak nie uważa?
Co miałoby się zmienić?
Właśnie pana pytam. Pan jest filozofem.
Wiem, że dzieją się na świecie rzeczy, o których się filozofom nie śniło, ale nie śni mi się żadna istotna zmiana.