Grzegorz Rzeczkowski: Kiedy dowiemy się, co było przyczyną katastrofy prezydenckiego Tupolewa? Ze wstępnych wyników prac komisji wynika niewiele ponad to, co było wiadomo wcześniej.
Antoni Milkiewicz: Trudno jest określić termin zakończenia prac, bo nie zależy to wyłącznie od nas, tylko od strony rosyjskiej. Ale badanie takiego wypadku powinno się zamknąć co najwyżej w kilku miesiącach.
Słychać jednak głosy, że może to trwać nawet lata.
To zdecydowanie za długo. Ale tu problem jest taki, że Rosjanie chcą się wybronić przed odpowiedzialnością za niezamknięcie lotniska. Bo gdyby kierowali się zasadami bezpieczeństwa, przy takich warunkach, jakie panowały wówczas w Smoleńsku, powinni to bezwzględnie zrobić. Nieważne jaka jest waga lotu, ale nie można nigdy igrać z życiem.
Uważa pan, że Rosjanie mogą wypaczyć wyniki postępowania?
Wydaje się to niemożliwe. Choć do ustalonych faktów mogą zastosować odmienną niż my interpretację.
Co sądzi pan o dotychczasowych ustaleniach komisji badającej przyczynę katastrofy pod Smoleńskiem? Bo jeśli chodzi o pracę załogi, to pierwsze odczucie jest takie, jakby to byli ludzie nieprzygotowani.
Za mało mam informacji na temat przygotowania załogi. To, że niewiele ze sobą latali, nie ma większego znaczenia. Załoga może być skompletowana ad hoc, tak jak to się robi w lotnictwie komunikacyjnym. Jeśli tylko reprezentuje wysoki poziom profesjonalizmu, to nie ma problemu.
Dlaczego w ogóle zapadła decyzja o lądowaniu, skoro załoga otrzymała informację, że warunki na lotnisku uniemożliwiają ten manewr?
Na pewno nie powinni w tych warunkach lądować. To kategorycznie zabronione, bo oni prawdopodobnie w życiu w takich warunkach nie latali i to jeszcze przy takim wyposażeniu lotniska, które jak wcześniej wspomniałem powinno zostać zamknięte ze względu na mgłę.