Praktycznie nie da się napisać dwóch zdań o codzienności, by nie wspomnieć smoleńskiej tragedii. Wciska się sama, jakby zupełnie niechcący, nagle się jawi we wspomnieniu, w skojarzeniu, w nastroju. Pusto jest – powiedziała starsza kobieta ze wsi Kąty, która siedziała na jednym z wielu materaców rozłożonych chyba w szkolnej sali gimnastycznej, gdzie chwilowe schronienie znaleźli powodzianie. Pusto jest. Okrutnie dotkliwe są te słowa o naszej tegorocznej wiośnie.
Wszędzie na świecie zdarzają się trzęsienia ziemi, tsunami, pożary, powodzie, monsuny, błotne lawiny. Kataklizmy były, są i będą, bo Ziemia i jej przyroda są stanem dynamicznym. Dlatego – aż strach to napisać – nawet w kataklizmie trzeba szukać jasnych stron. Dobrym przykładem może być gigantyczna katastrofa sprzed 60 milionów lat, gdy przywaliła w nas planetoida z kosmosu i wymarło prawie całe życie na ziemi, z dinozaurami na czele. Trochę niszowych żyjątek jednak się uratowało i wykorzystały one swą szansę, bo przez nikogo niezagrożone mogły się ewolucyjnie rozwijać i dojść do formy homo sapiens. Gdyby nie ów kataklizm gigant, to nas by nie było. Jesteśmy. Rozwijamy się, odkrywamy prawa przyrody, robimy wynalazki, niedługo polecimy na Marsa. Zapewniamy sobie trwałość, bezpieczeństwo i dobrobyt, a czujniki, monitoring, kamery i inne odtrąbione zwycięstwa myśli ludzkiej bardzo nas uspokajają. Nawet usypiają. My śpimy, licho nie śpi, bo paradoks życia bierze się stąd, że szczęście trafia się nielicznym i trwa przez chwilę, nieszczęścia zaś włażą bez pukania do milionów domów i zostają na długie miesiące.
Wszyscy mówimy, że lunęło niespodziewanie, choć prognozy mówiły, że lunie.