Największym wydarzeniem było więc nie to, co kandydaci mieli do powiedzenia, jak się spierają, co ich różni, ale fakt, że marszałek Bronisław Komorowski jednak się pojawił. Czym najwyraźniej zaskoczył, a nawet zaniepokoił konkurentów, zwłaszcza Jarosława Kaczyńskiego. Na dodatek był jedynym, który w złamał martwą formułę odpytywania (jak zmodernizować polską wieś? – na odpowiedź kandydat ma minutę, a więc mógł powiedzieć na przykład, że „wieś jest tak samo ważna jak miasto”, albo, że „nie może być terenem drugiej kategorii”). Kandydat PO wniósł sporo elementów polemicznych, bardzo umiejętnie „sprzedawał” dokonania rządu Donalda Tuska. Na dodatek mówił prosto, krótko i konkretnie, nie wdając się w rozwlekłe i mało zrozumiałe dywagacje, czy nadmiar obietnic. Trzeba zresztą przyznać, że obietnicami nie szafował również Waldemar Pawlak, starając trzymać się ziemi i konkretu.
Na jakości spotkania odbiła się niedobra formuła, która nie dopuszczała wymiany poglądów, nie pozwalała na kontry i riposty, na prostowanie ewidentnych nieprawd i półprawd. Nie robili tego również dziennikarze, którzy mieli być zupełnie przeźroczyści, a więc równie dobrze pytania można było kandydatom wyświetlać na ekranie. W odpowiedziach królował więc banał albo obietnice wszelkiej szczęśliwości.
W tej ostatniej kategorii zdecydowanie wygrał radosny Grzegorz Napieralski, który obiecał wszystko – od zniżek dla studentów, poprzez bezpłatne studia na wielu kierunkach, czy refundację in vitro dla każdego, kto tego potrzebuje, aż po wielkie zbiorniki retencyjne, które zapobiegną powodzi. Dajmy ludziom szczęście – to ma być przesłanie jego prezydentury.