Nie przeżył, wręcz przeciwnie, ale jednak będzie musiał walczyć dalej. Chyba w sumie minusy przeważają nad plusami, co było widać, słychać i czuć na pierwszej konferencji powyborczej.
Jarosław Kaczyński utrzymał drugą, pewną pozycję i co najważniejsze wszedł do drugiej rundy, ale w ostatniej fazie kampanii – jak się okazało – nie zwiększył swojego elektoratu. W sumie jednak plusy przeważają nad minusami, zwłaszcza że sam kandydat jak i jego sztab wprost dyszą energią.
Trzeci na liście, czyli Grzegorz Napieralski, nazbierał chyba tylko same plusy. Wynik, jaki osiągnął, daleko przekracza oczekiwania, ale też jego waga już w pierwszych minutach po zakończeniu ciszy wyborczej zaowocowała umizgami dwóch kandydatów, którzy pozostali na placu boju. Po pierwsze z powodu takiego, że gdzieś te głosy oddane na lidera SLD powędrują w drugiej rundzie. Po drugie dlatego, że lewica nieoczekiwanie wróciła do wielkiej gry i będzie w przyszłości, jak się zdaje, głównym partnerem politycznym, ewentualnie koalicjantem dla każdego układu władzy.
Tę zdolność traci zwolna PSL, co w sposób wręcz upokarzający odnotował Waldemar Pawlak, na końcu stawki, tuż przed Andrzejem Lepperem. Satysfakcje i porażki można bowiem ważyć poprzez porównanie z innymi, z tymi konkurentami, którzy wręcz modelowo, kanonicznie zostali ustawieni naprzeciw. Tak jak choćby Lepper naprzeciw Pawlaka. Gdzieś tam Marek Jurek naprzeciw wszystkich, których atakował z prawej strony, czyli wszystkich doprawdy. Andrzej Olechowski politycznie naprzeciw Bronisława Komorowskiego, a ontologicznie naprzeciw Jarosława Kaczyńskiego.
Jakie by to nie były satysfakcje i radości w sumie ta pula kandydatów, pozostająca poza pierwszą trójką, łącznie zdobyła mniej niż połowę głosów oddanych na lidera SLD.