Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Olga i ser

Pies czyli kot

Cisza przedwyborcza zakończyła się dla mnie w niedzielę miłą rozmową z młodym dowcipnym Mongołem, który podał się za korespondenta telewizyjnego z Ułan Bator.

Och, jaka Olga Lipińska! – powiedziałby Jurek Dobrowolski o sobotnio-niedzielnej ciszy wyborczej. Olga, bo tak mówiliśmy w kabarecie Owca dla żartu zmieniając słowa. Zamiast ulga – Olga. A że Olga Lipińska była naszą koleżanką z STS, więc każdą ulgę tak nazywaliśmy. Dużo takich żartów było. „Nie czas żałować róż, gdy płyną lisy” – to też jeszcze z tamtych czasów kilku z nas pamięta. Sobotnia cisza była niczym zbawcza minuta przerwy między bokserskimi rundami. Zbawcza dla widzów, bo to młócka na wciąż te same dwa ciosy – ten prawym dyszlem, tamten hakiem. A potem odwrotnie i najchętniej poniżej pasa. Finezja taka, że kto z widzów nie uśnie – jego strata. Usnąć zaś wcale łatwo nie jest, bo głowy mamy ołowiane od tych wszystkich dysput, wywodów, dowodów i wypomnień, kto komu co powiedział i co chciał przez to powiedzieć, gdy to mówił.

A tu nagle sobota w ciszy jak odkrycie Kolumba – jest inny świat. Są inne kontynenty, są oceany, góry, egzotyczne ptaki i wieloryby. Ludzie pływają żaglówkami po morzach... Niestety, po niektórych już nie pływają ani ludzie, ani ptaki, ani ryby. W Zatoce Meksykańskiej ropa wciąż wycieka – katastrofa ekologiczna, jakiej dawno świat nie widział. Oglądamy wolontariuszy walczących o pelikany, które i tak mają szanse maleńkie, bo razem z pożywnym planktonem nałykały się ropy. W którymś z czasopism popularnonaukowych wyczytałem, że 20 ton masy biologicznej żyjącej w oceanie przed setkami milionów lat wytryskuje dziś spod ziemi jednym litrem ropy. Ze mnie na przykład takiej ropy byłoby dwa do trzech gramów.

Polityka 26.2010 (2762) z dnia 26.06.2010; s. 99
Oryginalny tytuł tekstu: "Olga i ser"
Reklama