Jarosław Kaczyński pozornie ma zasób wyborczy mniejszy. Docisnął swoją partię do prawej ściany, o czym świadczy marniutki wynik Marka Jurka, i o ten najbardziej prawicowy elektorat może być spokojny, on i tak nie ma wyboru.
Może też liczyć na jeszcze większe zaangażowanie Kościoła. Druga tura pokaże natomiast, czy uda mu się sięgnąć po centrum i ewentualnie uaktywnić nowych, roszczeniowych wyborców. Lech Kaczyński wygrał w 2005 r. dzięki poparciu Andrzeja Leppera i jego zdyscyplinowanych jednak i licznych (10 proc. głosów) wyborców. Teraz trudno, by Lepper wezwał do głosowania na swego wroga, ale nie wiadomo, co zrobią jego wyborcy.
Decydujący może się więc okazać przebieg samej kampanii, bezpośrednie debaty kandydatów i narzucona tematyka sporu, w czym PiS wykazuje dużą sprawność, zmuszając PO do ciągłego odrabiania dystansu, nie pozwalając na wprowadzenie własnych tematów do debaty. Kaczyński mówił co prawda o dwóch wizjach Polski, ale nie odsłonił, jak je teraz widzi. Skoro nie ma już IV RP, to co jest? Co to znaczy silne państwo? Co to znaczy poważna polityka?
Takie hasła zapowiadają powrót do tego, co już było, bo przecież żaden inny projekt polityczny się nie narodził. Platforma i jej kandydat chłostani więc będą przypisywaną im chęcią prywatyzacji służby zdrowia, powróci motyw Polski solidarnej, zapewne wróci też kwestia odpowiedzialności za katastrofę pod Smoleńskiem, a zwłaszcza za oddanie śledztwa Rosjanom (ale także w szerszym kontekście sporów o politykę zagraniczną, wojen o samolot). To wszystko będzie miało tworzyć klimat odpowiedzialności Tuska, Komorowskiego i całej rządzącej formacji za to, co wydarzyło się pod Smoleńskiem. W takim odwracaniu kota ogonem PiS osiąga mistrzowską klasę.
Nadal bowiem emocje związane z tą katastrofą działają na korzyść Kaczyńskiego, ugruntowują wizję jego przemiany, budzą współczucie i przekonanie, że ta prezydentura po bracie mu się po prostu należy.