Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

W dwumeczu remis

Po drugiej debacie

Nieznane do końca jest znaczenie debat dla wyniku wyborów. W sondażach opinii publicznej zazwyczaj kilka procent respondentów deklaruje, że przed podjęciem decyzji kieruje się tym, jak kandydaci prezentują się w przedwyborczym, telewizyjnym pojedynku. Reszta zapewne zachowuje się tak, jak piłkarscy kibice: nasi może przegrali, ale to wciąż nasi.

W drugiej debacie kandydatów na prezydenta, retorycznie lepszy był Jarosław Kaczyński. Tak jak w pierwszej - niedzielnej - korzystniej wypadł Bronisław Komorowski. W sumie więc mamy wynik około remisu, choć psychologowie społeczni dowodzą, że ważniejsze jest to wrażenie, które jest bliższe decyzji, czyli wyborom.

Kaczyński był lepiej przygotowany, niż za pierwszym razem, bardziej energetyczny, chętniej wchodzący w interakcje z dziennikarzami i konkurentem. Druga debata, po kilku dniach po pierwszej, jest trudniejszym wyzwaniem, bo spora część amunicji została już wystrzelana, wiele słów padło, główne argumenty i chwyty - sprzedane. Dlatego już trudno spontanicznie, na luzie, z głowy, wypełnić godzinny program. Lepiej tę regułę przyswoili sztabowcy z PiS, którzy wyposażyli swojego prezesa w rozmaite podpórki, kwity, bon moty, choćby w rodzaju, że „najważniejsza jest prawda”. Pozwalało to Kaczyńskiemu wypełniać luki w swoich wypowiedziach tematami niezależnymi od pytań prowadzących, zmieniać wątki, zasypywać kandydata Platformy danymi, cytatami, mówić o kłamstwach, niekonsekwencjach i nieścisłościach. Zabrakło tego Komorowskiemu, który nie miał „anty-kwitów”, nie przygotował odpowiedzi na pytania i kwestie, których mógł się spodziewać, bo wiedział, o co zaczepił lidera PiS podczas poprzedniej debaty. Znał przecież sprawy, które w tej kampanii krążą. Silniejsza okazała się rutyna i przeświadczenie, że środa jest prostą kontynuacją niedzieli.

Ale też wystąpienie Kaczyńskiego paradoksalnie uzmysłowiło wyborcom żywotność PiS, parcie do władzy. Okrzyki zwolenników prezesa: „wygraliśmy!”, triumfujące uśmiechy sztabowców, entuzjazm europosła Marka Migalskiego, mogły stworzyć wrażenie deja vu, przywołać obrazy sprzed kilku lat, kiedy PiS kroczył do władzy, kiedy Kaczyński też był pewny siebie, swoich przekonań i tego, że tylko on ma pomysł na Polskę.

Reklama