Jedna z inicjatorek strajków w Gdańsku w sierpniu 1980 r.(zatrzymała komunikację miejską, co stało się dla mieszkańców znakiem, że bunt obejmuje już nie tylko stocznie i sygnałem, by się do akcji przyłączać) zaprotestowała przeciwko fałszowaniu historii i zawłaszczaniu symboli przez obecny aktyw związkowy oraz polityków – tu z imienia wymieniła prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego.
Najjaskrawszym tego przykładem jest stosunek do Lecha Wałęsy. Ale nie tylko: problem dotyczy choćby także Donalda Tuska – za PRL działacza trójmiejskiej opozycji, dziś wygwizdywanego podczas zjazdu, mającego, było nie było, przypomnieć i uczcić właśnie tych, którzy wtedy odważali się sprzeciwić reżimowi.
Owszem, w wolnej Polsce niektórzy z bohaterów oporu czasów PRL – w tym działacze Wolnych Związków Zawodowych – bywali niestety niedoceniani (choć akurat nie dotyczyło to nigdy braci Kaczyńskich, których rola w opozycji była nad wyraz akcentowana). Był to grzech zapomnienia, ale nie miał znaku ideologicznego zacietrzewienia. Dziś negowanie ówczesnych zasług, oskarżenia o konszachty z SB i paktowanie z komunistami ma inne podłożenie – jest efektem kalkulacji politycznych. Grzechem najgorszym: kłamstwa i nienawiści.
Inna rzecz, jak olbrzymia jest siła takiej retoryki i manipulacji. Sierpień’80 staje się kolejnym wydarzeniem z polskich dziejów na nowo mistyfikowanym. Ani historycy, ani powołane do tego instytucje (choćby Europejskie Centrum Solidarności), ani media nie potrafią temu przeciwdziałać. Przeciwnie, wielu – począwszy od IPN-u, a skończywszy na tabunach dziennikarzy różnych pokoleń i tytułów – gorliwie uczestniczy w tej czarnej propagandzie.