Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Victoria łowicka

Księgowe przekręty w katolickim radiu

Piotr Socha / Polityka
Jak sprzątająca pani Basia wykryła i rozpracowała aferę finansową w katolickim Radiu Victoria.

Głos w telefonie powiedział, że nie może się przedstawić, ale ma bardzo ważne informacje do przekazania: – Trzeba być ostrożnym, gdy się pracuje w katolickich mediach – zastrzegł. Wyjaśnił, że sprawa dotyczy rozgłośni diecezji łowickiej i wałków na unijnych dotacjach, które dziś próbuje się zamieść pod dywan. Kazał odnaleźć sprzątającą w radiu panią Basię, bo to ona wpadła na trop afery korupcyjnej, która korzeniami sięga kurii diecezjalnej w Łowiczu. – W diecezji mówią – dodał – że to druga Stella Maris

.

Podczas przesłuchania Barbara K. zapytała policjanta, co znaczy słowo dystrybucja. Wyjaśnił, że chodzi o kolportowanie płyty „Księstwo Łowickie – perła w koronie”, którą to usługę na rzecz Radia Victoria Barbara K. świadczyła w ramach umowy nr 180/07 od czerwca do października 2007 r., pobierając za to wynagrodzenie w kwocie 450 zł. – Ja tej płyty w życiu nie widziałam i nie wiem, czy ona w ogóle istniała – mówi dzisiaj Barbara K. Jej zdaniem każdy, kto w radiu pracował, wiedział, że nie zawsze rzeczywistość redakcyjna pokrywała się z rzeczywistością księgową.

Po raz pierwszy Barbara K. zderzyła się z rzeczywistością księgową za sprawą księdza dyrektora Piotra S., który poprosił ją, by odebrała w jego gabinecie cenną nagrodę. Nagroda była wirtualna, to znaczy nie było jej w ogóle, ale należało z dowodem osobistym pokwitować jej odbiór. Dzięki temu powstała lista nagrodzonych osób. Dołączono ją do dokumentów, na podstawie których Ministerstwo Rozwoju Regionalnego wypłacało radiu unijną dotację. Im bardziej rozdymało się fikcyjnymi rachunkami rzeczywistość księgową, tym lepiej było dla radia.

Oprócz Barbary K. na liście osób nagrodzonych tą cenną nagrodą, nie mniejszą niż 300 zł, figurowały także nazwiska kucharek z seminarium duchownego i seminarzyści. W ramach rzeczywistości księgowej Elżbieta Ł. wzywała pracowników radia i zasłaniając łokciem papiery z flagą unijną prosiła o ich podpisanie. Na pytanie, po co ten podpis, pani Ela odpowiadała zwykle, że jest potrzebny do sprawozdawczości. Potem, by nie narażać się na wścibskie pytania, w ogóle nikogo już o pomoc nie prosiła. Ale o tym Barbara K. dowiedziała się, gdy zobaczyła podpisaną własnym imieniem i nazwiskiem umowę-zlecenie na prowadzenie w ramach jakiejś unijnej dotacji programu radiowego „Rozmowy reżyserowane”.

Było to nieprawdopodobne, zauważa K., bo w radiu zajmowała się wyłącznie sprzątaniem, a do mikrofonu lub konsolety podchodziła tylko wówczas, gdy trzeba było zetrzeć kurze. Barbara K.: – Widzę, że coś się dzieje nie tak, więc poszłam do księdza dyrektora i mówię mu: na rachunkach są moje podrobione podpisy, ktoś tu wałki kręci.

Ksiądz dyrektor zaproponował polubowne załatwienie sprawy, bo skoro jest i umowa i rachunek, a nawet podpis sprzątaczki, choć nieautentyczny, to gotów jest jej zapłacić sumę wskazaną na rachunku. Ta jednak upierała się, że trzeba wszystko wyjaśnić. To już nie jest pani sprawa i proszę się tym nie interesować powiedział ksiądz dyrektor, czym napytał sobie biedy, bo Barbara K. poszła z radia na policję.

Krótka historia radia

Diecezjalną rozgłośnię Radio Victoria wymyślił w połowie lat 90. pierwszy biskup diecezji łowickiej Alojzy Orszulik. Programowo miało to być coś między RMF a Radiem Maryja. Na czele rozgłośni stał wyznaczony przez biskupa ordynariusza ksiądz dyrektor. – Do dyrektorów nie mieliśmy jednak szczęścia – wspomina były pracownik radia. Pierwszy ksiądz dyrektor dzięki swojej determinacji zbudował radio z niczego, ale zaczął zbyt blisko współpracować ze słuchaczami. Tak blisko, że z jednym z nich, płci żeńskiej, zamieszkał. Wybuchł skandal obyczajowy i biskup odesłał dyrektora do pracy w innej parafii, gdzie skandalista odnalazł się na ścieżce wiary.

Kolejnym dyrektorem został ks. Sławomir B., który stronił od kobiet, wolał alkohol i pieniądze. – Lubił opływać w dobrobyt – wspominają pracownicy. Po nim obowiązki przejął ks. Bogumił Karp, dzisiaj ekonom diecezjalny. Był uczciwy i solidny, ale brakowało mu wizji i finansów, więc radio kulało. Szukając oszczędności, wymyślił nowy system wynagradzania dziennikarzy: minimalna płaca zasadnicza plus umowa-zlecenie. Rozwiązanie to pozwalało zmniejszyć koszty utrzymania radia, ale nie było korzystne dla dziennikarzy.

System ten udoskonalił obecny ksiądz dyrektor Piotr S., który po studiach w Rzymie wrócił do Łowicza z tytułem doktora i wizją ożywienia rynku medialnego. To właśnie za jego czasów nastąpił boom inwestycyjny. Remontowano studia, wyposażano w nowoczesny sprzęt. Katolickie radio reklamowało się, że wypełnia lukę w eterze między Warszawą a Łodzią.

Pani Elu, za późno

Po pierwszej wizycie Barbary K. w komisariacie policji sprawy przyśpieszyły. Księgowa Elżbieta Ł. spotkała sprzątaczkę w mieście i powiedziała, że spór trzeba załagodzić – relacjonuje Barbara K. Dlatego ma dla niej tę brakującą cenną nagrodę, której odebranie kilka miesięcy temu już pokwitowała, oraz prezenty dla wnucząt. Chodzi o to – powiedziała – żeby odwołać wszystko na komendzie.

Potem dzwoniła jeszcze kilka razy, pytając, czy Barbara K. już się zastanowiła. Za każdym telefonem podawała inną wysokość cennej nagrody do odebrania. Raz było to 3 tys. zł, raz 5 tys. W końcu Ł. zaproponowała 10 tys. zł, zapewniła też, że ksiądz dyrektor się na wszystko zgadza, byleby sprawa nie wypłynęła, i dodała, że za chwilę przywiezie nagrodę do kawiarni w centrum. Pani Elu, za późno – powiedziała sprzątaczka i wyjaśniła, że o wszystkim już ze szczegółami opowiedziała na policji. – Pomyślałam, że musi być to coś niezwykle ważnego, skoro im na tym tak bardzo zależy – wspomina Barbara K.

Po kilku tygodniach ruszyło śledztwo w sprawie fałszowania dokumentów w radiu. Gdy zaczęto wzywać na przesłuchania poszczególnych pracowników stacji i porównywać ich podpisy na dokumentach, ksiądz dyrektor zwołał redakcyjne zebranie. – Nie rozwijał tematu – opowiada Marek Walczak, prezenter radiowy. Powiedział tylko, że prokuratura bada jakąś sprawę związaną z radiem. Jeśli okaże się, że ktoś jest winny, to zostanie przykładnie ukarany. Szybko rozniosła się wśród pracowników wieść, że chodzi o dotacje, które radio otrzymało m.in. z Narodowego Centrum Kultury, Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz Ministerstwa Rozwoju Regionalnego.

 

Jak wyjaśnia jeden z pracowników, przekrętom w rozliczaniu dotacji służył system wynagradzania w radiu oparty na umowach o pracę i umowach o dzieło. – Zasada była prosta – tłumaczy. – Ksiądz dyrektor zlecał pracownikom wykonanie projektów w ramach umowy o pracę. Nikt nie sprawdzał treści umów o dzieło. Księgowa przychodziła, podsuwała dokumenty i nikt nie wnikał, co podpisuje.

Początkowo pracownicy podpisami potwierdzali wykonanie fikcyjnych prac, a potem nawet tego od nich nie wymagano. – Spora część podpisów została podrobiona – mówi Walczak. – Wymyślano nam jakieś prace, które rzekomo wykonywaliśmy, a naprawdę nie mieliśmy o niczym pojęcia. W projektach i w rachunkach wszystko się zgadzało.

W trakcie śledztwa okazało się, że Elżbieta Ł. fałszowała hurtowo. Podrobiła 125 dokumentów, dzięki czemu radio uzyskało z różnych instytucji państwowych dotacje w wysokości ponad 260 tys. zł. Zdaniem prokuratora Jakuba Młoczaka zgromadzony materiał dowodowy nie pozwolił przyjąć, w sposób niebudzący jego wątpliwości, tezy, że o fałszowaniu dokumentów wiedział również ksiądz dyrektor Piotr S. Trudno jest w to uwierzyć pracownikom radia: – Część fałszywych podpisów wykonana została przecież piórem – mówi Marek Walczak. – A pióra używa tylko ksiądz dyrektor. Te wątpliwości mógłby rozwiać grafolog. W czasie śledztwa pobrano przecież próbki pisma od wszystkich pracowników radia.

Ale zanim rozpoczęto badania, Elżbieta Ł. przyznała się do wszystkich fałszerstw i całą winę wzięła na siebie. Dzięki temu sprawa mogłaby zakończyć się bez gorszącego procesu sądowego, przesłuchań świadków i publicznego prania finansowych brudów diecezji łowickiej. W takim wypadku sąd zwykle bez procesu zatwierdza wyrok zaproponowany przez prokuratora.

52-letnia Elżbieta Ł. przyjęła zaproponowaną karę: półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata i 3 tys. zł grzywny. Prokurator nie domagał się nawet pozbawienia jej prawa wykonywania zawodu, więc nadal mogła pracować w diecezjalnym radiu. – Wydawało się, że sprawę udało się sprawnie zamieść pod dywan – mówi dziennikarz Artur Nowak, którego podpisy również były fałszowane. Jego zdaniem pani Ela traktowana była w kurii jak osoba, która poświęciła się dla dobra wiary i Kościoła. Dlatego jeszcze przed zakończeniem śledztwa została wysłana na koszt rozgłośni na wycieczkę do Ziemi Świętej. I nawet przez moment nie musiała obawiać się o swoją przyszłość w radiu.

U biskupa

Na stronach internetowych diecezjalnego Radia Victoria pod swoim zdjęciem Elżbieta Ł. napisała, że w księgowości pracuje już 12 lat. Dodała, że lubi pączki i książki, i że żadne faktury nie mają przed nią tajemnic. Ale o tych, które trafiły do sądu jako dowody w sprawie przeciwko niej, nie chce rozmawiać.

Pani Ł. wie dużo o kulisach funkcjonowania diecezji. Oprócz finansów diecezjalnego radia miała pod opieką również rachunki Wyższego Seminarium Duchownego w Łowiczu. Może to tam radio przekazywało dotację? Prokuratura na razie nie próbowała wyjaśnić, co stało się z wyłudzonymi przez diecezję pieniędzmi. Czy finansowano z nich rozwój radia, czy trafiały na inne kościelne konta, czy dysponował nimi ksiądz dyrektor? Z całą pewnością nie brała ich do kieszeni księgowa, bo na skutek jej oszustw przybywało pieniędzy tylko na rachunku rozgłośni. – Nie widzę potrzeby rozmawiania na ten temat – mówi dziś ksiądz dyrektor Piotr S.

– Po przesłuchaniu każdy z nas miał podobne odczucia: to niemożliwe, żeby takie rzeczy działy się w katolickim radiu – mówi Paweł Lasek, dziennikarz Radia Victoria. Gdy zaczęto przesłuchiwać radiowców, jeden z nich miał poinformować o sprawie byłego dyrektora ks. Bogusława Karpia, pełniącego funkcję diecezjalnego ekonoma. Ks. Karp był ponoć zdziwiony prowadzonym śledztwem, bo dyrektor radia zapewniał nawet samego biskupa, że sprawa rozejdzie się po kościach. Po tej wizycie ekonom diecezjalny przeprowadził w radiu audyt księgowy, ale sprawę dość szybko wyciszono. Ks. Bogusław Karp wyjaśnia dziś, że w przedmiotowej sprawie nie będzie udzielał informacji do czasu, aż wyrok się uprawomocni.

– Prawdę mówiąc w kurii większe wrażenie zrobiła informacja o romansie księdza dyrektora z podległą mu dziennikarką niż ujawnienie nieprawidłowości finansowych – mówi Lasek.

O nieprawidłowościach moralnych poinformował biskupa Andrzeja Dziubę odchodzący z radia dziennikarz Mirosław Chudzik. Uznał jednak, że nie wypada mówić purpuratowi o szczegółach, o których szepcze całe miasto. Nie wspomniał więc o wspólnych urlopach księdza dyrektora z jego ulubioną dziennikarką ani o ich wieczornych przechadzkach po Łodzi, ani o jej samochodzie parkującym nocą pod domem księdza. Powiedział tylko, że księdza i panią Beatę łączą więzi, które nie powinny łączyć osoby duchownej z kobietą. Pamięta, że gdy to mówił, biskupowi ordynariuszowi nie drgnęła nawet powieka. Odparł bardzo spokojnie, że dziękuję za tę wizytę i że nie może nic pomóc. – Liczyłem na interwencję biskupa, bo mówiłem o sprawach, które dla każdego katolika są bolesne – mówi Chudzik.

Inni dziennikarze też mają żal. Artur Nowak o to, że do katolickiego radia trafił jako osoba wierząca i praktykująca, a gdy po ośmiu miesiącach żegnał się z pracą, przestał już nawet chodzić do kościoła. Ksiądz dyrektor go oszukał, dając mu o 200 zł mniejszą pensję, niż obiecywał. I w ogóle zachowywał się jak biznesmen, a nie jak osoba duchowna.

O to ostatnie pretensję do księdza dyrektora ma też Marek Walczak. – Mimo że księgowa ewidentnie go przez cały czas chroniła, to nie okazał jej szacunku – mówi. – Zamiast chuchać i dmuchać, publicznie ją poniża.

Brudy na wierzch

Gdy pod koniec sierpnia sąd rejonowy w Łowiczu miał – jak się wszystkim wydawało – tylko zatwierdzić wyrok Elżbiety Ł., ksiądz dyrektor spędzał właśnie urlop z Beatą. Nie mógł niczego złego podejrzewać, bo nawet po wykryciu fałszerstwa rządowe agendy nie wycofały się z dotowania rozgłośni, finansując cztery kolejne projekty. A gwarancją, że wszystko zostanie rozliczone co do złotówki, była nadal księgowa Elżbieta Ł., która również nie przyszła na rozprawę.

W sądzie pojawiła się za to pokrzywdzona w sprawie Barbara K. Powiedziała, że jej zdaniem na ławie oskarżonych brakuje księdza Piotra S., któremu pokwitowała odbiór nagrody, choć do dzisiaj jej nie otrzymała. Poprosiła też sąd, żeby przesłuchał wszystkich świadków – pracowników radia, bo to niemożliwe, by księgowa bez akceptacji księdza dyrektora fałszowała dokumenty. Zupełnie nieoczekiwanie zamiast zakończyć sprawę i zaklepać wyrok, sąd wyznaczył termin kolejnej rozprawy. – Teraz wszystkie brudy może uda się odkryć – mówi Barbara K.

PS: Imiona i nazwiska pracowników radia na ich prośbę zostały zmienione.

Polityka 37.2010 (2773) z dnia 11.09.2010; Kraj; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Victoria łowicka"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną