Dzisiaj uczelniom brakuje wszystkiego oprócz studentów: kadry uczącej, nowoczesnego zarządzania uczelniami, programów dostosowanych do galopującej technologicznie rzeczywistości, kontaktów ze światem zewnętrznym – pracodawcami, zagranicą, szkołami niższego szczebla. I oczywiście – pieniędzy. A niedługo może zabraknąć i studentów, bo dociera już do nich permanentny niż demograficzny.
Nowelizacja nie naprawi wszystkiego i nie ma też ambicji łatania dziur w całym systemie. Raczej stawia na konkurencję, zgodnie z zasadą – przetrwają najsilniejsi i tylko tym będziemy pomagać. Temu celowi ma służyć m. in. utworzenie KNOW – krajowych naukowych ośrodków wiodących – na bazie najlepszych istniejących szkół. Wybrane w drodze konkursów wydziały lub instytuty otrzymają więcej pieniędzy na badania, stypendia i ściąganie dobrych naukowców z zagranicznych ośrodków. Pozostałe uczelnie/wydziały będą sobie musiały same poradzić.
Nie wykorzystano za to świetnego pomysłu zawartego w przygotowanej na zlecenie ministerstwa strategii rozwoju szkolnictwa wyższego, by niewielkie uczelnie, powstające jak grzyby po deszczu w małych miejscowościach (jest ich już ponad 300, co stanowi ewenement w skali światowej), przekształcać w licencjackie kolegia zawodowe zanurzone w lokalnej rzeczywistości gospodarczej.
Jedną z ważnych zmian będzie konieczność uzyskania zgody rektora macierzystej uczelni na podjęcie pracy w innej szkole wyższej. Dotąd wystarczało rektora tylko o tym poinformować.
Nie ma pewności, że walka z wieloetatowością pracowników naukowych przy pomocy tego rodzaju restrykcji pomoże w wyciągnięciu szkolnictwa wyższego z upadku, ale każdy ruch jest lepszy niż bezruch.