Gdy zakon lub parafia uznały, że sprawy przed komisją idą w złym kierunku, wynajmowały P. - byłego funkcjonariusza śląskiej milicji i SB, o którym mówiono, że prowadzi polowanie na ziemię z wyjątkową skutecznością.
Noga powinęła mu się dwa lata temu w Świerklańcu na Śląsku. Sprzątnął sprzed nosa tamtejszemu samorządowi 157 hektarów, na których mogło stanąć osiedle. Dzięki jego zabiegom ziemia trafiła w ręce Towarzystwa Pomocy dla Bezdomnych im. Św. Brata Alberta.
Podejrzenia gminnych urzędników wzbudził fakt, że towarzystwo szybko sprzedało grunt i to po cenie niższej, niż chciał zapłacić samorząd Świerklańca. Do dziś nie wiadomo, jak śląski biznesmen Tomasz Domogała, główny udziałowiec produkującej urządzenia wydobywcze firmy Famur, przekonał zakonników, by sprzedali mu ziemię tak tanio. Dwa lata temu prokuratura gliwicka postanowiła prześwietlić wszystkie 11 orzeczeń, które komisja podjęła na rzecz Towarzystwa, co doprowadziło w końcu do aresztowania Marka P.
Przy okazji zatrzymania P. warto zwrócić uwagę, że Kościół zaczął mieć problemy w odzyskiwaniu ziemi dopiero od niedawna, gdy wszedł w konflikt z samorządami. Wcześniej przejmowanie tysięcy gruntów od Agencji Nieruchomości Rolnych odbywało się sprawnie i bez żadnych protestów. Państwo oddawało ziemię bez szemrania, na podstawie wątpliwych dokumentów i prowadząc procedurę często bez żadnych świadków.
Gdy ogląda się dokumenty, na podstawie których komisja majątkowa orzekała o przyznaniu zakonom i parafiom ziemi, trudno oprzeć się wrażeniu, że nie obowiązują w niej żadne reguły. Nawet kulawe prawo było naciągane, by ułatwić duchownym przejęcie mienia wartego dziesiątki milionów złotych. Gdyby Kościół dochodził swych roszczeń przed sądami powszechnymi, a nie przed komisją, w wielu sprawach zapewne by przegrał.
Marek P. był jak święty Juda Tadeusz. Patronował sprawom beznadziejnym. Przed Komisją Majątkową, która przywracała Kościołowi nieruchomości zagrabione w PRL, reprezentował interesy kilku zakonów.
Reklama