1.
Na pomysł wyjazdu rodzin do Smoleńska wpadła Ewa Komorowska. O świcie 10 kwietnia 2010 r. Stanisław Komorowski cicho zamknął za sobą drzwi, pojechał na lotnisko, poleciał na obchody rocznicy mordu katyńskiego w zastępstwie szefa, któremu zachorowała matka. Bardzo był dumny, że uczestniczy w historii. Pół roku później żona pojedzie na pielgrzymkę do miejsca śmierci męża.
– Niektórzy uważają, że pielgrzymka to niewłaściwe słowo. Pani Kurtyka mówi, że pielgrzymka to religijna wyprawa do miejsca świętego – opowiada Ewa Komorowska. – Ale ja nie zaglądałam do słownika, tylko do swojego serca.
2.
W sierpniu 2010 r., w kuluarach święta wojska polskiego, żony zmarłych w katastrofie generałów żałowały, że rodziny ofiar się nie spotykają. Powinny zrobić coś wspólnie, spojrzeć sobie w oczy. Ewa Komorowska pamięta, że w pierwszych tygodniach po upadku samolotu media wspominały ludzi w pęczkach – czyli osobno prezydencką parę, zmarłych posłów, borowców, generałów. A jej mąż nie należał do żadnego pęczka, mawiał o sobie civil servant, urzędnik państwowy – rzadko notka o nim pojawiała się bliżej niż na 16 stronie w gazecie. Wtedy to bolało – jakby ofiary dzieliły się na ważne i nieznane. Rodziny widywały się tylko podczas powitania trumien na Okęciu, w milczeniu. A na święcie wojska wdowy i matki spotkały się w większym gronie i okazało się, że tyle mają sobie do powiedzenia, tęsknią do tych rozmów. Mama stewardesy opowiadała, że po śmierci córki weszła do jej pokoju i znalazła nadgryziony cukierek; wszystkie panie wiedziały, jak potężne emocje mają w sobie takie nadgryzione cukierki.
Komorowska wróciła do domu po święcie wojska i zaczęła dzwonić i pisać listy do rodzin ofiar z propozycją spotkania.