Nie było też żadnych poważniejszych wystąpień, gdzieś znikły cele i efekty pierwszych zagranicznych wizyt. Sporo miejsca zajęły więc rozważania, gdzie prezydent będzie mieszkał, dlaczego wybrał Belweder, a nie Pałac Prezydencki, czy boi się cienia swego poprzednika i jak pewnie czuje się na nowym stanowisku. Nawet życzliwy Komorowskiemu Aleksander Kwaśniewski stwierdzał, że wszystko idzie zbyt wolno.
Na te zwyczajowe sto dni prezydent jednak nieco przyspieszył: powołany został zespół doradców, kancelaria ma już siedmiu ministrów, odbyła się pierwsza debata na temat samorządu terytorialnego, obejrzał wspólnie z Michelem Platinim Warszawę z lotu helikoptera, by ocenić stan przygotowań do Euro 2012 i dokładnie w sto dni po wyborze udał się w kolejną zagraniczną podróż, tym razem do Włoch i Watykanu. „Ugodowy, pragmatyczny, ale nowoczesny, arystokrata, dysydent, ale także doskonały gwarant stabilności instytucjonalnej, potrzebnej, by umocnić rolę środkowoeuropejskiego giganta, zdobytą przez Warszawę w erze Tuska” – komplementował prezydenta włoski dziennik „Corriere della Sera”. Najtrudniej być prorokiem we własnym kraju?
Bronek jak Olek
We wrześniowych badaniach opinii publicznej prezydent cieszył się 66-proc. zaufaniem i prowadził w tym rankingu, co jest zupełnie niezłym kapitałem założycielskim, jeśli wziąć pod uwagę niezbyt udaną – delikatnie rzecz ujmując – kampanię.