Służby specjalne mogą, inwigilując kręgi potencjalnych zabójców, udaremniać spiski, zamachy polityczne i terrorystyczne. Kiedy jednak anonimowy taksówkarz wpada nagle w morderczy szał, są bezsilne. Tego przewidzieć się nie da. Prezydenci francuscy mają, od czasów de Gaulle’a, obstawę uchodzącą za jedną z najsprawniejszych na świecie. Nie przeszkodziło to choremu psychicznie strzelić do Chiraca podczas defilady na Champs-Élysées. Gdyby przypadkowy widz nie podbił lufy, strzał mógł być celny. Zamachowiec nie miał zresztą żadnych uprzedzeń do Chiraca. Po prostu chciał zaistnieć. Nie próbował nawet uciekać. Toż w przypadku udanej ucieczki nie mógłby liczyć na zdjęcia na pierwszych stronach gazet. Nasz świat niestety nie jest bezpieczny, a budzące wstręt, oburzenie i grozę tragedie są wpisane w jego codzienność. Tyle że, jak to często bywa w Rzeczpospolitej, jeszcze krew nie przyschła, a już tragedia zmieniła się w farsę.
Widowisko rozpoczął kandydat PiS na prezydenta Łodzi, który wołał dramatycznie: „Zaczyna się zabijanie opozycji. Nie chcemy umierać, mamy rodziny!”. Od pierwszej chwili czyn szaleńca strojony być zaczął w szaty spisku, ba, wiszącej nad Polską groźby rzezi. Podano, że ongiś szaleniec zasadzał się na Leszka Millera, potem poszukiwał Stefana Niesiołowskiego, potem krzyczał, że nienawidzi PiS i Jarosława Kaczyńskiego. I oto zaczęła się surrealistyczna licytacja. Każdy zapewniał, że kule przeznaczone były dla niego. Jarosław Kaczyński wręcz uniósł się gniewem na sugestię, że celem mógł być Niesiołowski. Oczywiście nikt nie chciał mieć realnie tych kul w swoim ciele. One stały się udziałem Marka Rosiaka. Czyż jednak liczy się Rosiak? To inni, bardziej znani okazali się prawie trupami. Nie bez powodu i przyczyny. Prawie zamordowani mogli teraz bowiem oskarżać przeciwników politycznych o inspiracje i sianie nienawiści.
Oczywiście debata polityczna w Rzeczpospolitej osiąga niekiedy skandaliczny poziom. Tak jest, kiedy na przykład Jarosław Kaczyński sugeruje odpowiedzialność premiera i prezydenta za katastrofę smoleńską. Tak jest, kiedy oświadcza, że nie podaje ręki wybranemu przez naród prezydentowi i nie przyjmuje jego zaproszeń. Tak jest również, kiedy Stefan Niesiołowski przywołuje w walce politycznej psychiatrię. Natomiast czyn oszalałego Ryszarda C. nie ma z tym akurat wiele wspólnego. Świadczy o tym zresztą osoba Bogu ducha winnej ofiary, nieponoszącej odpowiedzialności za meandry politycznych rozgrywek ani niemającej na nie wpływu. Czynienie z niego symbolu nie służy dobrze sprawie łagodzenia obyczajów, o pojednaniu nie wspominając. Zresztą symbolu czego?
Niestety, to, co nastąpiło po okrutnej śmierci Marka Rosiaka, wpisuje się w niegodny styl polityki żerującej na czyimś nieszczęściu i śmierci. Od pół roku wypadek samolotu pod Smoleńskiem wykorzystywany jest do gry insynuacji, spiskowych domniemań, najbardziej ekstrawaganckich teorii i posądzeń.
Doszło do tego, iż stwierdzenie, że stała się rzecz straszna, aliści katastrofy lotnicze się zdarzają, często z najbardziej prozaicznych powodów, jest skandalem. Muszą być winni, a Antoni Macierewicz i Jarosław Kaczyński już ich zresztą znaleźli, zanim śledztwo się zaczęło. Teraz znęcać się będziemy nad ciałem Marka Rosiaka. Polityka budowana na trumnach nie prowadzi i prowadzić nie może do najbardziej elementarnej normalności. Oglądamy wielki spektakl bicia się w piersi, przepraszania i przybierania póz pokutnych. Wszyscy nagle czują się odpowiedzialni. Jest to oczywiście bzdura. Za śmierć Marka Rosiaka odpowiedzialny jest szaleniec Ryszard C., o ile oczywiście odpowiedzialności tej nie znosi choroba umysłowa. Ani Marek Borowski występujący z propozycjami wzajemnego się pokochania, ani przepraszający prezydent Bronisław Komorowski, ani zasępiony patetycznie Donald Tusk etc., etc. – nie są w niczym za śmierć Marka Rosiaka odpowiedzialni. Co więcej, oni doskonale to wiedzą i czują. Owo pokutne teatrum jest więc tylko pokazem hipokryzji, co na dłuższą metę tylko podważa do nich społeczne zaufanie.
O zachwianiu wszelkich proporcji, czego przykładem był już pochówek Lecha Kaczyńskiego na Wawelu, świadczy przywołanie przez jednego z posłów, w kontekście łódzkiego mordu osoby Gabriela Narutowicza. Przypominam tedy, że chociaż Niewiadomski rzeczywiście powiedział, iż wolałby zabić Piłsudskiego, zamach odbył się w atmosferze bezprzykładnej nagonki na prezydenta, miał konkretny polityczny cel (doprowadzenie do nowych wyborów), był z premedytacją przygotowany i dokonał go człowiek w pełni świadomy swojego czynu. Prawica zresztą nie omieszkała uczynić zeń swojego bohatera i zamawiać mszy w jego intencji. Obrzydliwość.
Ale tak to już jest, kiedy cynicznie walczy się trupami, aż kiedyś zaciera się różnica, kto był winnym, a kto ofiarą. Ofiary wypadku stają się męczennikami, a nieświadomy szaleniec agentem rywali. To przerzucanie się zwłokami niesie jednak ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Jeśli bowiem kolejny szaleniec zobaczy, że w Polsce ważne to, co przy katafalku, czy nie przyjdzie mu do głowy pokusa przejścia do tak zredukowanej naszej narodowej historii? A tragicznie zeszłemu Markowi Rosiakowi życzę, o ile ma sens życzenie czegokolwiek zmarłym, żeby spoczywał w pokoju. Naprawdę w pokoju. Niech mu szum drzewa nad grobem zagłuszy wrzask potępieńczych swarów i łatwe recytacje hipokrytów.
Ludwik Stomma