Antoni, najstarszy z braci Klusików, jego żona, syn i brat Jan przyjeżdżają autem z Opola do Warszawy złożyć hołd tragicznie zmarłemu prezydentowi Kaczyńskiemu. Stoją osiem godzin w kolejce kondolencyjnej do pałacu. Jest cicho, podniośle, płoną znicze pod krzyżem, naród się wkoło modli. To właśnie jest Polska, mówi wzruszony Antoni Klusik (lat 58, specjalista ochrony informacji w dolnośląskich oddziałach TVP), choć wciąż przechowuje pod powiekami telewizyjną migawkę, która wprawiła go we wściekłość: noc, smoleńskie błoto, obejmujący się premierzy Tusk i Putin.
Jan (lat 57, bez stałego zawodu), z natury skryty, też się pod pałacem wzrusza. Jan Klusik, w rodzinie przez lata uważany za włóczykija, poszukującego ducha, artystę (eufemistycznie), od niedawna przechodzi przemianę: łagodnieje, modli się, pożycza od brata patriotyczne książki.
Kosów Huculski, 1941
O Józefa Klusika, założyciela współczesnej linii rodu, historia upomniała się najpierw jako zaraza bolszewicka, a później jako niemiecka. Rodzina miała sad w okolicach Kosowa na Kresach, więc kiedy weszli Ruscy, Klusikowie zostali obwołani kułakami. A Niemcy, kiedy weszli, rozdali broń miejscowym Ukraińcom i zachęcali do rozprawy z Polakami. Józef ukrywał się w lesie, aż w końcu, żeby ratować życie, zgłosił się na roboty do Rzeszy. Był twardy i krewki. Za pobicie znęcającego się nad nim bauera trafił na dwa tygodnie do bunkra (metr na metr powierzchni, bez dachu). Siedzieli we dwóch, ten drugi, zanim umarł z wyczerpania, próbował zjeść Klusika. Pamięć o nim przetrwała jako ślad szczęki odciśnięty na ramieniu Józefa.
Wypuszczony z bunkra Józef Klusik dalej pracował u bauerów.