Doradcy prezydenta. Ciekawa drużyna
Ich wielu, czyli kogo słucha prezydent Komorowski
W porównaniu z premierem prezydent mało musi. Dzięki pięcioletniej kadencji ma dużo swobody. Buduje, jak chce. Więc z tego, jak buduje, można czytać intencje, zamierzenia, dalej sięgające plany. To są jego osobiste znaki. A nie wypadkowe doraźnych konieczności. Dlatego warto odnotować te znaki, które Bronisław Komorowski daje, zaludniając swoją kancelarię. Zwłaszcza że są one mocne i nieoczekiwane.
Komorowski był politykiem Platformy Obywatelskiej. To oczywiste i powszechnie wiadome. Podobnie jak to, że PO stworzyli dysydenci z Unii Wolności. Że byli to głównie liberałowie, neoliberałowie i liberalni konserwatyści. Że ich milczącym patronem był Leszek Balcerowicz, który milczał, bo wcześniej został prezesem NBP. Że PO była raczej eurosceptyczna i bliska amerykańskim neokonserwatystom. Wreszcie, że to z Platformy wyszła (przejęta później przez PiS) idea IV RP, która zakwestionowała dorobek III RP i zasługi jej twórców.
Do tego znanego wszystkim starego wizerunku Platformy trudno jest dopasować rząd Tuska i jego politykę. O tym też sporo się już mówi. Ale rząd, sprawowanie władzy, decyzje, słowa, propozycje premiera i ministrów są wypadkową różnych kompromisów, których opinia publiczna często nie dostrzega i nie rozumie. Z prezydentem rzecz ma się inaczej. Prezydent nie musi się nieustannie liczyć z wynikiem głosowań na najbliższym posiedzeniu Sejmu, nie musi wciąż robić małych targów, codziennie kupować czegoś za coś. Zwłaszcza nowy prezydent, który meblując swoją kancelarię, ma przed sobą pięcioletnią kadencję.
Jeśli więc prezydenckie nominacje tworzą system znaków, to ich wymowa jest nadto czytelna.