Do tej pory obowiązywał model rodem z państwa policyjnego, teraz wprowadzono demokratyczne zabezpieczenia. Co roku parlamentarzyści będą dostawać od Prokuratora Generalnego jawną informację o liczbie założonych podsłuchów. Materiały z kontroli operacyjnej będą dowodami wyłącznie w sprawach karnych (dotychczas były też wykorzystywane w sprawach cywilnych). Sądy rozpatrujące wnioski o zastosowanie podsłuchów nie dostawały uzasadnienia tych wniosków, a ich rola ograniczała się do przyklepywania planowanych przez policję i służby czynności. Teraz będą wraz z wnioskiem otrzymywać materiały operacyjne i na ich podstawie wydawać zgodę na zastosowanie techniki operacyjnej. Zmieniono też procedury postępowania z materiałami z podsłuchów po zakończeniu śledztw. Teraz prokuratorzy będą powiadamiani o likwidacji materiałów, które nie stanowią dowodu w sprawie.
Tylko tyle i aż tyle. Na razie nie zdecydowano się jeszcze na wprowadzenie jawnej procedury powiadamiania podsłuchiwanych obywateli o fakcie, że byli kontrolowani (w przypadku, kiedy materiały z takiej kontroli nie są dowodami w sprawie). Ale służby, które dotychczas nie chciały ujawniać niczego, nawet zwykłej statystyki stosowanych technik, dostały solidnego prztyczka w nos. Teraz, owszem, będą nadal stosować swoje metody, ale już pod baczniejszą kontrolą prokuratorsko-sądowo-sejmową.
Sprawa kontroli nad podsłuchami nabrała tempa po ujawnieniu przez „Gazetę Wyborczą”, że za czasów rządów PiS inwigilowano dziesięciu dziennikarzy różnych mediów. Kilka dni temu sąd przyznał jednemu z tej dziesiątki, Wojciechowi Czuchnowskiemu z „GW”, status pokrzywdzonego. Otwiera to pozostałym dziennikarzom drogę do uzyskania podobnego statusu.