Tekst archiwalny z 2011 roku
Sąd Okręgowy w Warszawie, po rocznym zamieszaniu w partii, wykreślił go z rejestru jako szefa SD, wpisując w to miejsce rodowitego działacza Krzysztofa Góralczyka. Piskorski zapowiada odwołanie, ale ta sytuacja nie wróży dobrze jego politycznej przyszłości. Góralczyk w świąteczno-noworocznych życzeniach dla członków ugrupowania napisał, iż pragnie, „aby po uporządkowaniu wszystkich spraw związanych z obecnością w Stronnictwie byłego już członka naszej partii, Pawła Piskorskiego i jego ludzi, kontynuowany był proces odnowy, zakończony pełnym sukcesem i rzeczywistym – a nie wirtualnym – powrotem Stronnictwa Demokratycznego na polską scenę polityczną”. Zarząd wyraża zaś nadzieję, że były szef nie będzie blokował pomieszczeń, choć ten na razie nie zwolnił gabinetu.
Piskorski, wprowadzony do Stronnictwa w 2009 r., miał być jego podporą. Zamiast tego zatruł wszystkim życie, a usunięcie go wywołało entuzjazm. – Miał być pomostem ponad wszystkimi sporami w Stronnictwie – mówi Góralczyk. – Słyszałem o nim, że jest świetnym organizatorem, dobrym graczem politycznym. Ale on nie przyszedł po to, aby budować potęgę SD, ale zająć się naszym majątkiem.
W latach 90. wydawało się, że możliwa jest jednoczesna kariera polityczna i finansowa, bo sprzyjał temu rodzący się liberalny kapitalizm. Piskorski, przy całym swoim sprycie, nie zorientował się w porę, że nie da się tego pogodzić, jeśli mierzy się w najwyższe funkcje.
Kolejni premierzy, prezydenci, spora część ministrów to byli ludzie od dawna na państwowych czy partyjnych pensjach, może z oszczędnościami z innych czasów, ale na pewno stroniący od jakichkolwiek widocznych interesów, choćby najuczciwszych.