W nocy z 12 na 13 czerwca 2001 r. chłodny niż z okolic Sankt Petersburga ściągnął nad lotnisko w Powidzu gęste, deszczowe chmury. Gdy przestało lać, pojawiła się mgła. Na tyle gęsta, że piloci z 6 Eskadry Lotnictwa Taktycznego przerwali loty treningowe. Z wyjątkiem załogi szturmowego Su-22. Wszystko szło dobrze. Do momentu lądowania. Wbili się w ścianę lasu, ponad kilometr przed pasem startowym.
27-letni porucznik Arkadiusz Madej, absolwent dęblińskiej Szkoły Orląt z 1998 r., i instruktor, 36-letni podpułkownik Maciej Górkiewicz, tamtego czerwcowego dnia pełniący obowiązki dowódcy powidzkiej eskadry, tuż przed północą wystartowali do kilkudziesięciominutowego lotu. Kilometr przed pasem okazało się, że samolot na tyle mocno zboczył z kursu, iż kontroler nakazał przerwać manewr i przejść na tzw. drugi krąg. Piloci po okrążeniu lotniska podjęli kolejną próbę. Fachowcy określają takie katastrofy jako CFiT (z ang. Controlled Flight into Terrain), czyli kontrolowany lot ku ziemi. Podobnie jak załoga prezydenckiego Tupolewa w 2010 r., piloci z Powidza do ostatnich sekund nie byli świadomi zagrożenia, nawet nie próbowali się katapultować.
Komisja, która badała przyczyny wypadku sprzed 9 lat, stwierdziła, że podchodząc do lądowania piloci popełnili kardynalny błąd: zamiast kontrolować wskazania wysokościomierza, całą uwagę skupili na wypatrywaniu świateł lotniska. Wyrysowany po katastrofie tor lotu przypominał sinusoidę.
Choć i wtedy istniała możliwość lądowania na lotnisku zapasowym, ani kontroler, ani załoga nie zdecydowali się podjąć takiej decyzji. Kontroler naprowadzał załogę na pas nawet po tym, gdy szturmowiec już uderzył o ziemię.