Pisał Ignacy Chodźko: „...u nas po całym kraju zda się jedna rodzina; a gdziekolwiek godny i zacnej krwi szlachcic zajedzie, to go wszędzie apertis manibus przyjmą. W Koronie czy na Litwie, na Ukrainie czy na Rusi, jak zaczną wprowadzać antenatów, a liczyć, kto z kogo rodził się, kto gdzie bywał, kto, gdzie i komu jaka salvę uczynił? Kto z kim do szkół chodził albo u dworu służył, albo sejmikował, albo jaką wyprawę robił, to jak po nitce do kłębka dojdzie się, że alboś w domu koligata; albo wnuka czy prawnuka przyjaciela naddziada twego. A stąd wraz i komitywa i przyjaźń i człek jak u siebie, choć o sto mil od gniazda”.
Oto ideał: naród jak rodzina. I zaraz ideał drugi: rodzina sama w sobie. Słychać o rodzinie bez końca. Ona to wpajać ma człekowi podstawowe wartości społeczne i moralne, przygotowywać do życia, być zbroją twoją i ostoją. Grunt to rodzinka. Dba toteż o rodzinę i popiera ją Kościół rzymskokatolicki (prawosławny i protestanckie także). Troszczyć się o nią powinno i państwo. Nawet liberalne. Toż nie powinny mu przeszkadzać miłość i komitywa, przyjaźń polsko-węgierska (dwa bratanki) etc.
A jednak, coś tu nagle dziwnie i złowieszczo zaczyna zgrzytać. Chociaż może nie tyle złowieszczo, ile idiotycznie. Oto obowiązująca w PAN ustawa z 30 kwietnia 2010 r., art. 95: „W jednostkach naukowych i innych jednostkach organizacyjnych Akademii nie może powstać stosunek podległości służbowej między małżonkami oraz osobami pozostającymi ze sobą w stosunku pokrewieństwa do drugiego stopnia włącznie lub powinowactwa pierwszego stopnia oraz w stosunku przysposobienia, opieki lub kurateli”.