Kraj

Wszyscy byli lepsi

Tragiczna śmierc małej Wiktorii ze Żnina

Wózek dwuletniej Wiktorii , której ojciec 28 letni Sebastian Sz. został oskarżony o jej śmiertelne pobicie. Wózek dwuletniej Wiktorii , której ojciec 28 letni Sebastian Sz. został oskarżony o jej śmiertelne pobicie. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja Gazeta
Sądu jeszcze nie było, ale miasteczko Żnin już wie: ojciec bandyta katował 2-letnią Wiktorię, a zbrodni przyglądali się w milczeniu lekarze, policjanci, opieka społeczna i sąsiedzi.
Marsz milczenia po śmierci Wiktorii.Krzysztof Szatkowski/Agencja Gazeta Marsz milczenia po śmierci Wiktorii.
Protest mieszkańców Żnina przeciwko przemocy wobec dzieci.Krzysztof Szatkowski/Agencja Gazeta Protest mieszkańców Żnina przeciwko przemocy wobec dzieci.

Dwa tygodnie. Tyle najwyżej, mówi sąsiad z parteru zielonej kamienicy w centrum Żnina, pożyje Sebastian Sz., kat swojego dziecka, gdyby wypuszczony został na wolność. Już ludzie się nim zajmą, nikt nie będzie żałował śmiecia. Wiki, uśmiechnięta blondyneczka, cicha jak anioł, umarła przez tego zwyrola Sebastiana dwa tygodnie temu, na miesiąc przez drugimi urodzinami. Musiał ją chyba bić, dokładnie nie wiadomo, bo ten bandyta robił to cicho. Odgłosów w kamienicy nie było. Wózek Wiktorii jeszcze stoi na klatce schodowej. Na chodniku palą się znicze. Sąsiad z parteru na zawsze zapamięta: Wiki idzie z mamą na spacer, odwraca się i macha rączką na pożegnanie. Dożywotka, mówi sąsiad, taka kara dla Sebastiana Sz. najlepsza, choć za mała. Bo kary śmierci, niestety, w naszym kraju bezprawia się nie stosuje.

Tylko jakby co, to ja nic nie mówiłem, zastrzega sąsiad (i zerka na schody, czy nikt nie podsłuchiwał).

Sebastian Sz.

Rocznik 1983, zawód piekarza zdobył z trudnością, ale go nie wykonywał, bo w wieku 20 lat poszedł do więzienia. Dostał 6 lat, wyszedł po 4 za dobre sprawowanie. Mama o niego dbała, nosiła paczki, wynagradzała złe dzieciństwo. Wychowywała syna sama, ojciec Sebastiana pił, odszedł od rodziny, a potem umarł – nie zostawił ani złotówki. Rósł chłopak nieśmiały i agresywny, jako szczeniak znikał w mieście z kolegami. Ustawiała go matka do pionu, twarda jest i krzykliwa.

W wieku lat 19 Sebastian Sz. sam został ojcem syna, Daniela. Mieli w mieszkaniu huśtawkę zamocowaną w drzwiach między pokojami – mały Daniel jakoś ciągle z tej huśtawki spadał. W lipcu 2002 r. spadł najdotkliwiej, powodując u siebie uraz wątroby, złamanie żeber i rączek. W sądzie okazało się, że huśtawka niewinna – to tata „z wyjątkowym okrucieństwem” znęcał się nad małym. Sebastian Sz. i jego konkubina Joanna S. stracili prawa rodzicielskie, chłopiec trafił do domu dziecka. Joanna S. wiedząc, że Sebastian jest agresywny, nie broniła przed nim synka. Tak samo, mówi w 2011 r. znajoma Sebastiana Sz., postępowała mama Wiktorii, ta suka Joanna M. Kryła kochasia, bandytę i wariata, aż jej zabił dziecko. Tylko głupi nie wierzy, że Sebastian Sz. zabił swoją małą córeczkę, mówi znajoma (i już musi biec, bo bardzo się spieszy, nie chce nieprzyjemności).

Joanna M.

Rocznik 1985, córka nauczycielki, bardzo zdolna, jak burza przeszła przez żnińskie szkoły, pojechała na studia do wielkiego miasta i myśleli w mieście, że już nie wróci. Kolega Joanny M. z klasy mówi, że była trochę wyniosła, jak to kujonka.

Musiało coś złego zadziać się w tym wielkim mieście, bo Joanna M. wróciła do Żnina przed końcem studiów, w ciąży. Przestało jej zależeć. Byli w miasteczku tacy, co zacierali ręce – księżniczce Joannie się w życiu nie udało? Ojoj, jaka szkoda. Nie mogli jej wybaczyć tego zadzierania głowy w szkole, mówi kolega (i radzi wejść na żnińskie forum internetowe, gdzie czekając na prawdziwy sąd, sądzi się Joannę M. anonimowo, życząc jej śmierci).

Więc miasteczko obserwowało upadek Joanny M. i myślało, że dotknęła dna w 2007 r., kiedy się związała ze zwolnionym z więzienia Sebastianem Sz. Znali się od dziecka. Joanna M. jest inteligentna, musiała wiedzieć, że wiąże się z bandytą, mówi pracownik opieki społecznej. Ale prawdziwe dno nastąpiło w 2008 r. – pierwsze dziecko Joanny, Zuzię, wychowywali dziadkowie, a w drodze już była Wiktoria. Seba najpierw krzyczał, że to nie jego dziecko, nie mieli kasy, tułali się, opowiada kolega Sebastiana Sz., były kolega (bo teraz chciałby widzieć Sebastiana na rynku w Żninie, bujającego na szubienicy).

Wiktoria Sz.

Rocznik 2009, luty. Drobniutka, ciekawska, żywa. Coś po swojemu gaworzyła – słów w tym jeszcze nie było. Parę miesięcy życia dłużej i sama mogłaby opowiedzieć, co się dzieje u nich w domu – ludzie w Żninie nie musieliby się domyślać. „A ona sama, niewinna…/bezbronne dziecko, latek dwa…/poniewierana i bita/ujrzała w końcu swą śmierć” (z wiersza „Dla Wiktorii…” autorstwa internauty Włodka).

25 stycznia 2011 r., o godz. 3 w nocy, zielona kamienica w centrum miasteczka wreszcie usłyszała odgłosy z mieszkania Sebastiana i Joanny, był to hałas paniczny. Normalnie była zawsze cisza, mieszkali tu od września, Sebastian pomagał nawet remontować tę kawalerkę, mówi sąsiadka. Nie mieli sąsiadów z żadnej strony – ostatnie piętro, pod nimi kuchnia, korytarz obity grubą wyciszającą boazerią. Wiktoria kiedyś wbiegła do sąsiadki zachwycona jej dzidziusiem, stanęła przy łóżeczku. Przyszedł tata zabrać ją, mówił, że się spoci (i sąsiadka powiedzieć musi – bardzo anonimowo – że Wiki lgnęła do ojca, wyszła z nim wtedy uśmiechnięta, za rękę). Więc potem tym trudniej było pojąć płacz tego sadysty Sebastiana, kiedy z Wiktorią zawiniętą w koc alarmował, że ona nie oddycha. Przyjechała karetka, reanimowali dziewczynkę, ale się nie udało. Na jej ciele były siniaki, na głowie zadrapania, w środku popękane narządy. Rano przyjechała policja po Sebastiana Sz. Ten zwyrol musiał chyba skakać po tej kruszynce, przypuszcza sąsiadka z klatki schodowej od frontu (Sebastiana widziała kilka razy w życiu, nigdy nie rozmawiali – on miał bardzo złe spojrzenie).

Forum

Przyjechały do Żnina telewizje i gazety szukać winnych śmierci małej dziewczynki. Że ojciec zabójca, a matka kobieta upadła – to było jasne od początku, ale gdzie były instytucje państwowe? Na czym polega przekleństwo Żnina, że w październiku mieli tu plagę gwałtów na nieletnich, a teraz zabójstwo dziecka? Dziennikarze wpadali na siebie w prokuraturze, kiedy Sebastian Sz. prowadzony był do policyjnej furgonetki. Na ulicy ludzie wyrywali się, żeby go uderzyć – cała Polska widziała w telewizji. Sami jego koledzy, wielu bezrobotnych i z wyrokami jak Sebastian, mówi znajomy Sz. Seba to jest bandyta, prawda, a cały Żnin poczuł się lepszy od niego (i znajomy klnie, że nie jego sprawa, odchodzi szybko).

W Internecie większość anonimów chciała Sebastiana Sz. i Joannę M. zabić. A jeśli pojawiał się jakiś nieśmiały wpis w stylu: ludzie, opanujcie się, sądu jeszcze nie było; autora wpisu natychmiast rozdziobywano. SeBESTIAn, pisano, tłukł Joannę, uciekała z dzieckiem do rodziców. SeBESTIAn stał pod oknami dziadków, aż wyszła i z nim wróciła do kawalerki. Joanna była od Sebastiana uzależniona. Oboje dzielili także uzależnienie od narkotyków, pisano na forum, i stąd się bierze ta obojętność – ona teraz na spacerach z córką Zuzią, przy jej uchu wiecznie komórka, starsze kobiety na ulicy plują Joannie M. pod nogi, a ona nic.

On spokojny, rękę podał, ale mówiło się, że diluje, szepce sąsiad z parteru (i zamyka drzwi speszony).

A dlaczego panie z opieki społecznej, zamiast przeglądać się w wystawach sklepów z odzieżą, nie chodziły pomagać tej rodzinie? – pyta na forum anonimowo lepsza część mieszkańców Żnina.

Opieka

Dyrektorka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej czuje się zaszczuta przez telewizję. Polskę obiegły jej zdjęcia, jak przegląda dossier tej rodziny, podliczając interwencje. W jej odczuciu: wypadła bezmyślnie, bezradnie. W dodatku gwiazdor telewizyjnej publicystyki zaprosił do studia rozmówców, którzy zgodzili się, że w Żninie zawiódł system. Ktoś po obejrzeniu programu mógłby pomyśleć, że dyrektorka jest współwinna śmierci Wiktorii.

A interwencji w domu Sebastiana Sz. było łącznie 27. Po urodzeniu Wiktorii opieka społeczna chodziła tam zgodnie z ustawą do marca 2010 r.: bo zasiłek wynikający z ochrony macierzyństwa, wyjścia głowy rodziny na wolność. Ponadto wypadek Sebastiana (potrącił go samochód). Po marcu chodziła na podstawie anonimów, choć to żadna podstawa, mówi dyrektorka. W papierach jest szeptanka kasjerki ze sklepu Biedronka: widziała u małej Wiki siniaki. Były też telefony, anonimowe, że u Sz. źle się dzieje. W papierach historia poszukiwania ukrywających się Sebstiana i Joanny. Nawet wózek chowali przed opieką społeczną. Ona wyprowadzała się z córką do matki z powodu wilgoci w kawalerce. Wyglądali oboje na zmęczonych. Raz wynikł alkohol, oboje mieli po około pół promila – opieka zgłosiła do sądu, sprawa nigdy nie ruszyła.

Wiktoria, kiedyś taka żywa i ciekawska, przez ostatnie miesiące wyglądała na chorą. Panie z opieki umawiały Joannie M. wizyty lekarskie z córką. Wiki zbiedniała na buzi, ale Joanna M. tłumaczyła – mała je dużo, pięć ziemniaków potrafi zjeść. Na ostatniej wizycie była Wiktoria dwa tygodnie przed śmiercią. Miała siniaki, miała badania. Może by została w szpitalu, gdyby nie infekcja wirusowa na oddziale dziecięcym.

Pożegnanie

Dzień przed pogrzebem Wiktorii ulicami Żnina przeszedł marsz milczenia. Pogrzeb był wcześnie rano. Organista zagrał psalm żałobny, mówi daleka znajoma matki Joanny M. (i przypuszcza, że mała mogła być nieochrzczona).

Szkoda rodziców Joanny M., bo porządni ludzie, dodaje znajoma. Nie znosili tego bandyty Sebastiana, bali się go. Córkę i wnuczkę chcieli ratować, ale ona zawsze wracała do niego. „Biegnij kochanie po zielonej łące do Pana Boga. On Cię ukocha, utuli do serca swego, obdarzy MIŁOŚCIĄ, której nie zaznałaś na tym padole ziemskim” (napisała internautka o pseudonimie zrozpaczona).

Joanna M. kłuje żninian w oczy: przyszła się widzieć z kochasiem pod komendę policji, na pogrzeb córki przyszła w makijażu, na wieńcu napisała o sobie „mamusia”. I w ogóle: chodzi po mieście.

Sebastian Sz. żeby zgnił w pierdlu, mówi sąsiad z zielonej kamienicy, a jej od razu odebrać to nowe dziecko, które się za miesiąc urodzi (i sąsiad idzie na obiad).

Lekarze

25 stycznia rano dyrektor żnińskiej przychodni usłyszał: karetka w nocy przywiozła dziecko, zmarło. Jakie dziecko? No, małą Wiki. Znali tę dziewczynkę dobrze, z mamą przychodziła na badania i szczepienia, wbiegała do gabinetów, otwarta, rozgaworzona. Z opinii lekarskiej: zadbana, czysta. Matka pokazywała jej siniaki, nawet te ukryte.

Płakały nad Wiki pielęgniarki środowiskowe. Były u niej kilka dni wcześniej. W domu u Sebastiana Sz. głównym meblem był wielki materac, mała po nim biegała. Siostra na tym materacu rozebrała Wiki do rosołu, żeby obejrzeć. Ojciec się nad małą pochylał, uśmiechała się do niego.

Kiedy Wiktoria miała 9 miesięcy, trafiła do szpitala z podejrzeniem molestowania. Lekarz zawiadomił policję i opiekę społeczną. Ojciec i matka tłumaczyli, że uderzyła się o łóżeczko. Żnin wtedy molestowanie wykluczył, ale wysłał Wiktorię na badania w Bydgoszczy. To samo – brak udziału osób trzecich w siniakach dziecka.

Bo Wiktoria Sz. miała podejrzenie skazy krwotocznej, czyli skłonności do krwawień. W tej chorobie nawet lekkie dotknięcia powodować mogą siniaki. Wiktoria Sz. miała też podejrzenie nowotworu w jamie brzusznej. Była w trakcie badań.

Cytaty pochodzą z forum internetowego „Gazety Pomorskiej”.

Polityka 07.2011 (2794) z dnia 12.02.2011; Kraj; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Wszyscy byli lepsi"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną