Dwa tygodnie. Tyle najwyżej, mówi sąsiad z parteru zielonej kamienicy w centrum Żnina, pożyje Sebastian Sz., kat swojego dziecka, gdyby wypuszczony został na wolność. Już ludzie się nim zajmą, nikt nie będzie żałował śmiecia. Wiki, uśmiechnięta blondyneczka, cicha jak anioł, umarła przez tego zwyrola Sebastiana dwa tygodnie temu, na miesiąc przez drugimi urodzinami. Musiał ją chyba bić, dokładnie nie wiadomo, bo ten bandyta robił to cicho. Odgłosów w kamienicy nie było. Wózek Wiktorii jeszcze stoi na klatce schodowej. Na chodniku palą się znicze. Sąsiad z parteru na zawsze zapamięta: Wiki idzie z mamą na spacer, odwraca się i macha rączką na pożegnanie. Dożywotka, mówi sąsiad, taka kara dla Sebastiana Sz. najlepsza, choć za mała. Bo kary śmierci, niestety, w naszym kraju bezprawia się nie stosuje.
Tylko jakby co, to ja nic nie mówiłem, zastrzega sąsiad (i zerka na schody, czy nikt nie podsłuchiwał).
Sebastian Sz.
Rocznik 1983, zawód piekarza zdobył z trudnością, ale go nie wykonywał, bo w wieku 20 lat poszedł do więzienia. Dostał 6 lat, wyszedł po 4 za dobre sprawowanie. Mama o niego dbała, nosiła paczki, wynagradzała złe dzieciństwo. Wychowywała syna sama, ojciec Sebastiana pił, odszedł od rodziny, a potem umarł – nie zostawił ani złotówki. Rósł chłopak nieśmiały i agresywny, jako szczeniak znikał w mieście z kolegami. Ustawiała go matka do pionu, twarda jest i krzykliwa.
W wieku lat 19 Sebastian Sz. sam został ojcem syna, Daniela. Mieli w mieszkaniu huśtawkę zamocowaną w drzwiach między pokojami – mały Daniel jakoś ciągle z tej huśtawki spadał. W lipcu 2002 r.