Obwieścili mianowicie, że jeden z porywaczy Sławomir Kościuk prawdopodobnie wcale nie popełnił samobójstwa. Tak ma wynikać z opisu lekarza badającego zwłoki. Wiadomość podano w formie sensacji. News polega na tym, że lekarz stwierdził u denata obtarcia na przedramionach i uszkodzone żebra, co niechybnie wskazuje, że Kościuk został zamordowany. Ponoć nikt tego dotychczas nie ujawnił.
Otóż, wiadomość o urazach znalezionych na ciele samobójcy nie jest nowa. W wydanej w 2009 r. książce „Śmierć za 300 tysięcy” przytoczyliśmy opis uszkodzeń ciała, jakie stwierdzono u Kościuka. Miał dziwne ślady na przedramionach. Miał złamane żebra. Ale nie było w tym nic sensacyjnego, bo urazów doznał z dwóch powodów.
Obtarcia rąk powstały w wyniku drgawek agonalnych – ofiara uderzała przedramionami o przedmioty znajdujące się w pobliżu. Żebra uległy uszkodzeniu już po śmierci – to efekt prób reanimacji podejmowanych przez strażników z więzienia w Płocku. Umarł z powodu uduszenia liną, która owijała jego szyję. Powiesił się sam, bez udziału osób trzecich! Tak uznała prokuratura umarzając sprawę. I nie pojawił się w tej sprawie żaden nowy dowód, który podważałby przyjętą wersję.
Jaki diabełek siedzi w głowach dziennikarzy karmiących opinię publiczną rzekomymi rewelacjami, które w gruncie rzeczy są informacjami ujawnionymi już dawno? Własna ignorancja? Być może, chociaż wydaje się, że to raczej świadome używanie dezinformacji. A do tego dochodzi rzecz znacznie bardziej niebezpieczna, czyli bełtanie ludziom w głowach fałszywymi wiadomościami, z pełną premedytacją.
Sprawa Olewnika od lat już wystarczająco bulwersuje i nie ma żadnej potrzeby, aby dodatkowo dolewać oliwy do ognia pseudo-sensacjami.