Śmierć metropolity lubelskiego jest stratą nie tylko dla Kościoła. W Kościele jego pozycja słabła, bo mówił publicznie, co myśli o katolicyzmie radiomaryjnym i sojuszu z polityczną prawicą narodowo-katolicką.
Ale naraził się też obozowi liberalnemu, kiedy krytykował historyczny kompromis z generałem Jaruzelskim i tak zwanymi postkomunistami. Stosunki z „Gazetą Wyborczą” poprawiły się, kiedy wskutek osobistych doświadczeń Życiński zdystansował się od totalnej lustracji.
Był księdzem - obywatelem w duchu tradycji trzeciomajowej. Chciał wspierać modernizację, ale taką, która widzi miejsce dla Kościoła w odrodzonej demokracji. Walka Życińskiego na dwa fronty – z Kościołem upolitycznionym i z liberalnym antyklerykalizmem – czyniła z niego outsidera i samotnika. Nikomu do końca nie pasował.
Samotność bywa losem księdza katolickiego i intelektualisty, a abp Życiński był intelektualistą o reputacji międzynarodowej, lecz rzadko który intelektualista znosi ją łatwo. Kto wie, czy to borykanie się z samotnością w Kościele, który kochał i któremu służył, nie przyczyniło się do jego przedwczesnej śmierci.
Ubyło w Polsce i Kościele człowieka wybitnego. Bywało, że się z nim nie zgadzałem w sprawach publicznych i kościelnych, ale będzie mi go brakować w polskiej debacie o tym, co jest naprawdę ważne i jaka jest o nas prawda.