W wyborach do Senatu na karcie do głosowania postawimy już tylko jeden krzyżyk. Senatorów wybierzemy w 100 jednomandatowych okręgach, a nie jak dotąd – w 40 wielomandatowych (od 2 do 4). Ziści się zatem przedwyborcza obietnica PO. Co prawda jednomandatowe okręgi zapowiadano w wyborach do Sejmu, a Senat w ogóle miał być zlikwidowany, ale coś trzeba było zrobić, by PO nie zarzucano, że tylko obiecuje.
– W tej kadencji nie udało się w Sejmie zebrać konstytucyjnej większości, z którą moglibyśmy dokonać większych zmian – mówi poseł PO Marek Wójcik. To on, podczas prac nad kodeksem wyborczym, w imieniu klubu PO wniósł poprawkę z postulatem wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych do Senatu. Z wielkim trudem, przy sprzeciwie posłów PiS i SLD, zmianę tę udało się przeforsować.
Jesienią przekonamy się, czy rację mieli ci, którzy ostrzegali, że Senat wybierany w JOW przestanie być izbą rozsądku i refleksji, a zdominują go senatorzy celebryci i senatorzy pokroju Henryka Stokłosy. A może swe racje potwierdzą ci, co od lat opowiadali się za wyborami, w których wygrywa kandydat z największą liczbą głosów, mocno związany z okręgiem. Partyjne sztaby będą musiały teraz zaprzestać sztuczek z pasywną taktyką wyborczą (w wielomandatowych okręgach wystawiano niekiedy mniej kandydatów, niż było mandatów, i apelowano o niegłosowanie na konkurencję).
Nie będzie już marnowania głosów wyborców, bo – jak wskazują badania – nie tylko wskutek partyjnych apeli, ale i słabego odróżniania ordynacji do Sejmu i Senatu, ok. 25–30 proc. wyborców w wyborach do Senatu i tak oddawało tylko jeden głos. JOW wyeliminują też bądź ograniczą premię za nazwisko.