Ponieważ jego słowa z raportu PiS o stanie Rzeczpospolitej, że „śląskość jest pewnym sposobem odcięcia się od polskości i przypuszczalnie przyjęciem po prostu zakamuflowanej opcji niemieckiej” – błyskawicznie wywołały tak wielkie wrzenie w śląskim kotle, że wynik rozpoczętego właśnie spisu powszechnego może być tylko jeden: przybędzie osób identyfikujących się w jakiś sposób z tożsamością śląską. Regionalną. Nie chodzi o to, żeby wpisem potwierdzić istnienie narodu śląskiego, ale by powiedzieć: Jestem Ślązakiem i nawet na milimetr nie odcinam się od polskości!
Swoje do tego kotła dorzucił poseł Joachim Brudziński, który w TVN dostrzegł niebezpieczne przeciwstawianie się regionalizmów państwu polskiemu. Brudziński, tłumacząc prezesa, powiedział, że są w Polsce ludzie, którzy próbują tworzyć ruchy społeczne i polityczne godzące w Polskę. „Za takich uważam tych, którzy dążą do oderwania Śląska od Polski” – zauważył. Na myśli miał, oczywiście, Ruch Autonomii Śląska.
Nawet gdybym chciał, to nie mogę się bać „oderwania Śląska” od Polski, bo kto miałby to zrobić: większość polska, do której należę? Tak się po wojnie stało – tu odrobina wiedzy o dzisiejszym Śląsku – że w wyniku wielu procesów dominuje tu polska ludność napływowa (nawet w historycznych granicach Górnego Śląska). Jakich argumentów należałoby użyć, aby przekonać mnie (z Wileńszczyzny), żonę (związaną z Lwowem) i urodzone już w Katowicach córki, abyśmy machnęli ręką na Polskę?
Ważna jest też geografia polityczna, bo logika oderwania od razu powinna wskazywać państwo, do którego chce się przyłączyć. Słowacja i Czechy, z którymi graniczą województwa śląskie i opolskie – raczej nie wchodzą w rachubę. Niemcy?! To prawie 300 km do granicy.