Tamta mgła wraca
Z ministrem Michałem Bonim o organizacji pogrzebów smoleńskich w 2010 roku
Jacek Żakowski: – Śni się panu katastrofa smoleńska?
Michał Boni: – Rok temu, w połowie kwietnia, po pierwszych pogrzebach, śniły mi się ciągle werble i orkiestry wojskowe. Nie wiedziałem kto, co, jaki to pogrzeb. Ale jak tylko zasnąłem, te werble i marsze wracały. A potem, kiedy 24 kwietnia pojawiła się sprawa nierozpoznanych szczątków, zaczęły mi się śnić ciała.
Jakie ciała?
Leżące na moich kolanach. Jakby rannych, umierających ludzi. Taka pieta. Po pewnym czasie te ciała się rozpadały. Znikały.
To były konkretne osoby?
Nie. Ciała bez tożsamości. Dłuższy czas nie mogłem się uwolnić od tego wracającego snu.
Bał się pan?
Wiedziałem, że to się zdarza. Nazywa się to PTSD, czyli zespół stresu pourazowego.
Minęło?
W takiej formie minęło. Ale lęk co jakiś czas wraca.
Jaki lęk?
Na przykład przed pójściem na uroczystości 10 kwietnia.
Nie pójdzie pan?
Może na rozmowę z min. Sasinem. Bo mam dla niego dużo prywatnego szacunku za to, jak się po katastrofie zachował. Publicznie swoje w sprawie Smoleńska zrobiłem. Zostały rachunki prywatne.
Jakie rachunki?
Wyłączone numery w spisie telefonów.
Ja też nie skasowałem żadnego smoleńskiego numeru w moim telefonie.
Mam dreszcze, kiedy na taki numer trafiam. Ale łatwiej znieść te dreszcze, niż skasować.
Co pan robił 10 kwietnia 2010 r. o godzinie 8.56 rano?
Byłem na Mazurach. Sobotni poranek. Wiosna. Dzwoni urzędnik z Centrum Informacyjnego Rządu. Mówi, że samolot z delegacją rządową miał wypadek w Smoleńsku. Jeszcze nie bardzo wiadomo, co się stało.