- To do czego dotarliśmy, było wystarczające żeby wszcząć postępowanie, ale nie wypełniało znamion, określonych w ustawie, ażeby móc postawić jakiekolwiek zarzut w tej sprawie – tak prokuratura tłumaczy umorzenie śledztwa tyczącego tzw. afery hazardowej, czyli zabiegów wysoko postawionych polityków rządzącej Platformy Obywatelskiej na rzecz zmian legislacyjnych, korzystnych dla zaznajomionych z nimi biznesmenów tej branży.
Sytuacja taka – że z braku dowodów nie da się wskazać podejrzanych i następnie wnieść aktu oskarżenia – zdarza się organom ścigania dość często. Z prawnego punktu widzenia kwestia jest zatem zamknięta (o ile, oczywiście, na jaw nie wyjdą nieznane dotąd fakty i świadectwa). Zasadnie jednak podnosi się wątek odpowiedzialności politycznej bohaterów tej historii – zwłaszcza, że nie potrafili oni, chociażby przed sejmową komisją śledczą, przekonująco wytłumaczyć się ze swoich kontaktów z lobbystami hazardowego biznesu.
Przeciwnie, w powszechnym odczuciu próbowali raczej kluczyć i mataczyć. Mimo decyzji prokuratury pozostają więc wątpliwości co do etycznej natury tych związków. Podobnie jak otwarte pozostają pytania o styl działania Centralnego Biura Korupcyjnego - a w szczególności jego ówczesnego szefa Mariusza Kamińskiego - w tej sprawie.
Równocześnie jednak dzieje tego śledztwa potwierdzają zasadność niedawnego oddzielenia prokuratury od ministerstwa sprawiedliwości (poprzez zerwanie z łączeniem w jednym ręku funkcji Prokuratora Generalnego i ministra sprawiedliwości). Można się bowiem tylko domyślać, jakie gromy posypałyby się na decyzję o umorzeniu ścigania, jeśli podjęłaby ją instytucja, której szef pochodziłby z politycznej nominacji partii osób objętych postępowaniem. Wprawdzie i teraz nie obejdzie się pewnie bez rozmaitych supozycji i posądzeń odnośnie suwerenności prokuratury. Jednak ich siła będzie całkiem inna.