Chodzi o przystąpienie do ofensywy politycznej i medialnej Donalda Tuska, którą zapoczątkowała afera z kibolami, potem akt przejęcia z SLD do PO Bartosza Arłukowicza, a jak na razie zakończyła wizyta premiera na terenach popowodziowych. Jak na razie, bo zapewne będą następne odsłony i następne przejęcia. Kierunkowo chodzi o pokazanie wyborcom w rozpoczętej kampanii, a także wszystkim przeciwnikom i konkurentom politycznym, że Platforma po pierwsze jest prowadzona przez polityka zdecydowanego, zręcznego i jednocześnie wrażliwego. A po drugie, że potrafi reagować, wbrew opinii o gnuśności i lenistwie jej liderów, bardzo elastycznie i natychmiast.
Donald Tusk chyba po raz pierwszy od wielu miesięcy przejął inicjatywę od opozycji i zaskoczył ją swoimi gestami i posunięciami. To wcześniej Jarosław Kaczyński był specem od układania egzotycznych koalicji, od wyrzucania i przyjmowania z powrotem do partii dysydentów, od prób przekupywania, czyli właśnie przejmowania, działaczy z innych ugrupowań. To Grzegorz Napieralski był specjalistą od wzruszania się ludźmi, którzy idą do pracy na pierwszą zmianę i od nachylania się nad losem biednych i przytopionych. I nawet jeśli trudno jest oddzielić zimne, wyrachowane zabiegi socjotechniczne od autentycznych emocji i przeświadczeń, nie ma to w sumie większego znaczenia, liczą się efekty. I one zadecydują o ostatecznej wycenie szans wyborczych Platformy. A plany są ambitne, gdyż Donald Tusk właśnie powiedział publicznie, że idzie po zwycięstwo pełne, czyli do większości pozwalającej rządzić samodzielnie.
Z tych trzech przykładów ofensywy majowej Tuska najbardziej politycznym jest oczywiście przejęcie Arłukowicza , bo ono mocno osłabia szanse SLD na prowadzenie gry do środka, w kierunku części elektoratu PO.