Wszyscy, którzy oczekiwali, że sejmowa komisja badająca sprawę porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika ujawni tajemniczych zleceniodawców i nieznane szczegóły tej zbrodni, mogą czuć się rozczarowani. Raport nie zawiera sensacyjnych wątków.
Punktuje nieprawidłowości popełnione przez policjantów i prokuratorów, ale to nic nowego. W książce „Olewnik. Śmierć za 300 tysięcy” wydanej dwa lata temu wyliczyliśmy z Sylwestrem Latkowskim dokładnie te same błędy w śledztwach. Dzisiaj opowiadanie o braku nadzoru przełożonych nad prokuratorami, o przyjęciu na początku błędnej wersji o samouprowadzeniu i o źle przeprowadzonej akcji przekazania okupu, staje się już banalne. Ale to nie znaczy, że raport zda się psu na budę, bo nie odkrywa Ameryki. Jest potrzebny, bo poparty autorytetem posłów, a głównie szefa komisji Marka Biernackiego, pokazuje jak nie powinna wyglądać praca operacyjna policji i jak nie powinna wykonywać swoich czynności prokuratura. Na podstawie raportu, co zresztą Marek Biernacki zapowiadał już na wstępie, można będzie lepiej przygotować projekt nowej ustawy o pracy operacyjnej.
Komisja zakończyła swoją pracę, ale Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku wciąż prowadzi kilka śledztw dotyczących tej sprawy. To nie komisja, ale prokurator Zbigniew Niemczyk podjął się sprostania oczekiwaniom opinii publicznej i rodziny Olewników. Ma doprowadzić przed sąd nieujawnionych dotychczas współwinnych zbrodni, o jakich wciąż mówi ojciec Krzysztofa, Włodzimierz. Obawiam się, że właściciel zakładów mięsnych z Drobina nie będzie usatysfakcjonowany śledztwem gdańskim, tak jak nie był zadowolony z poprzednich śledztw.
Świadczy o tym m. in. fakt, że Jacek K., przyjaciel i wspólnik w interesach Krzysztofa, którego poprzednio na krótko aresztowano pod zarzutem uczestnictwa w porwaniu, został niedawno oskarżony, ale z zupełnie innego zarzutu.