Wszystko powinno być jasne we wtorek, 31 maja, chyba że konkurs nie zostanie rozstrzygnięty. Będzie więc tak: naprzeciw dziewięciu członków Rady Instytutu Pamięci Narodowej po kolei pojawią się kandydaci na prezesa, by opowiedzieć o swojej wizji Instytutu. Na te publiczne przesłuchania rada zarezerwowała sobie początkowo aż dwa dni, licząc, że w konkursie weźmie udział znacznie więcej osób.
Ustalono już, że prezes będzie wybrany w dwóch tylko głosowaniach. W pierwszej rundzie każdy z członków komisji zagłosuje na swojego faworyta. Dwóch najlepszych wejdzie do finału, a tam do zwycięstwa potrzeba będzie aż pięciu głosów poparcia.
– Jeśli głosowanie tego nie rozstrzygnie, to ogłosimy drugi konkurs – mówi historyk związany z IPN. – A to by oznaczało, że nowego prezesa poznamy nie w czerwcu, lecz najwcześniej w grudniu. Do tego czasu Instytut może pogrążyć się w jeszcze większej zapaści.
Czterech na jednego
Kandydatów jest tylko czterech.
– Ci, którzy wiedzą, jak trudne, odpowiedzialne i męczące jest to zajęcie, wcale się do tego nie palą – mówi Jerzy Eisler, dyrektor warszawskiego oddziału IPN. – Dużo większy splendor daje stanowisko rektora uniwersytetu, prezesa PAN, ministra czy marszałka Sejmu lub Senatu, choć apanaże są znacznie mniejsze.
Trójka kandydatów to byli i obecni pracownicy IPN.
Gdyby o wyborze prezesa decydowały życiorysy, to zapewne zostałby nim 62-letni Kazimierz Wóycicki, którego opozycyjne korzenie sięgają buntów w 1968 r. Były uczestnik akcji pomocowych dla robotników Radomia i Ursusa w 1976 r., brał udział w opozycyjnych głodówkach, redaktor podziemnego „Głosu” i doradca Solidarności.
A także dziennikarz BBC, Wolnej Europy, redaktor naczelny „Życia Warszawy”, dyrektor Instytutu Polskiego w Düsseldorfie, wykładowca akademicki i wreszcie dyrektor szczecińskiego oddziału IPN.