Jak sobie radzicie? – zapytał Barack Obama towarzyszących mu dziennikarzy tuż przed odlotem do Warszawy. Jeszcze tylko jeden dzień”. Pięciodniowy maraton po Europie dobiegał końca, większość zadań została wykonana: w Dublinie zadbał o głosy irlandzkiej mniejszości przed swoją reelekcją w przyszłym roku, w Londynie reanimował specjalny związek amerykańsko-brytyjski, w Deauville dopieścił światowych przywódców. Została Warszawa, ostatnia stolica dostawiona do i tak wyczerpującego programu. Z jednej strony wypadało pojechać, by przełamać serię gaf i nieporozumień ostatnich dwóch lat, z drugiej strony Biały Dom nie miał dopiętego planu wizyty ani pomysłu, co prezydent USA miałby w Warszawie zrobić czy powiedzieć. Stanęło więc na wizycie roboczej.
Obama miał powody do powściągliwości: w kwietniu 2009 r. wygłosił w Pradze ważne przemówienie na temat rozbrojenia atomowego, szeroko komentowane w świecie, ale w samym regionie niepodchwycone zupełnie. Na dodatek przywódcy Europy Środkowej dali wówczas pokaz kłótliwości: najpierw prezydent i premier Czech kazali Obamie wybierać, z którym z nich zje kolację (skończyło się tym, że wieczór spędził z żoną); dzień później musiał rozmawiać z dwugłową delegacją z Polski, bo Lech Kaczyński i Donald Tusk nie potrafili ustalić, kto powinien się spotkać z prezydentem USA. Powstało wówczas pamiętne zdjęcie z uśmiechniętym Obamą i obrażonymi na siebie polskimi przywódcami.
Kaczyński już wtedy zaprosił prezydenta USA do Polski, ale nie otrzymał terminu, z kolei Tusk bezskutecznie zabiegał o wizytę w Białym Domu.