Raczej, bo Trybunał umorzył postępowanie w sprawie najważniejszych wniosków lewicy, uznając, że skoro Komisji już nie ma, to orzeczenie nie jest w tej sprawie potrzebne. Za niekonstytucyjny uznał tylko jeden przepis, mówiący, że rząd określał w rozporządzeniu - a nie w ustawie - mienie których jednostek Skarbu Państwa lub samorządu, Komisja może przekazać Kościołowi.
Jak na trzy lata oczekiwań, bo tyle minęło od złożenia wniosku w Trybunale, niewiele dowiedzieliśmy się od sędziów.
Wniosek dotyczący Komisji Majątkowej traktowany był od samego początku jak zgniłe jajo. Złożony został w najgorętszym okresie, gdy Komisją Majątkową targały skandale korupcyjne, podejrzenia o oszustwa, fałszowanie dokumentów i naciąganie państwa. Mimo to, posłowie lewicy długo zbierali podpisy pod swoim wnioskiem (ponoć nie było chętnych). A gdy się w końcu udało, ich skarga wpadła w czarną dziurę. Leżała w niej, gdy kolejno aresztowano pełnomocnika zakonów, członka Komisji Majątkowej, a CBA informowała o możliwości popełnienia kolejnych przestępstw na styku Komisja – Kościół. Trybunał milczał, gdy okazało się, że pełnomocnicy Kościoła zachowują się jak paserzy - odzyskując trochę ziemi i zaraz ją sprzedając w obawie, by ktoś nie wystąpił z roszczeniami. Czekaliśmy na głos Trybunału, gdy krakowski samorząd walczył o nieuznawanie ostateczności werdyktów Komisji Majątkowej i domagał się, by można było składać od nich odwołania.
Możliwość odwoływania się od werdyktów Komisji była najważniejszym elementem skargi posłów lewicy. Przypomnijmy: Komisję Majątkową wpisano do ustawy tuż przed wyborami w 1989 r. W ten sposób komuniści, którym usuwał się grunt spod nóg, chcieli kupić sobie przychylność Kościoła, oddając majątki zagrabione w latach 40 i 50.