Jadę przez zasobne małopolskie wsie. W jednej z nich szpaler ustrojonych krzyży przy szosie, pracowicie, setkami, stawianych przez strażaków. Może biskup przyjedzie? Prawie trafiłem. Transparent obwieszcza „Witamy Księdza Prymicjanta”. Kawałek dalej dom z powitalną bramą: „Witaj Synu-Kapłanie”. W radiu jedyna stacja, którą da się tu złapać, ostrzega: pewne sekty chcą naszego zboża, naszej ziemi i fabryk. Jadę. Piękny kraj wokół. Inna wieś, betonowy przystanek autobusowy, a na ścianie larum: „Polsko! Żydy Cię oblazły!”. Serce mi bije – a to Polska właśnie!
Wyobraźnia ludu pełna jest demonów. Z demonami walczą herosi. Dobro zwycięża. Żaden miejski klerk nie poczuje tej świętości, tej bojaźni ani tej uciechy, którą od tysiącleci zna człowiek prosty. W zamian pozostaje mu romantyczna ludomania i polityczny estetyzm. Naród, wiara, godne życie – dostarczają wzruszeń, jak różaniec, serial na Dwójce i pieśń „za rok, za dzień, za chwilę…”. I kremówka, i „spieszmy się kochać ludzi”.
Naród żył kiedyś po swojemu, a dziś musi się wzruszać, gdy mu każą. Umieją o to zadbać politycy. I to nie od dziś. Budzenie ludów i upajanie ich nektarem słów od niepamiętnych czasów było rzemiosłem władzy, a zwłaszcza do tej władzy pretendentów. Służ i walcz za króla, a w zamian dostąpisz udziału w misterium wzniosłości i chwały. Komu odebrano klechdę, a nie dano wykształcenia, temu nie sposób oprzeć się takiej wzruszającej propozycji. Wszak nie samym chlebem człowiek żyje.
Sztuka czarowania mas jest kunsztem pradawnym.