Sądy orzekają rocznie już prawie 70 tys. rozwodów – dwa razy więcej niż 15 lat temu. Jedna trzecia par żyje bez ślubu, a co piąte dziecko rodzi się poza małżeństwem. Wszystkie podane dane liczbowe rosną, a nie maleją. Tendencja jest widoczna i bezdyskusyjna nie tylko w Polsce. Dlaczego tak się dzieje? Widocznie dlatego, że to ludziom odpowiada. Nikt jeszcze nie znalazł sposobu na to, aby wolny, zdrowy na umyśle człowiek podejmował nagle decyzję, że jest zniewolony. Skąd się w nas bierze taka wielka potrzeba i siła wolności, wyjaśnił nam w Licheniu arcybiskup Michalik: „Oto siły zła spod znaku szatana mobilizują się, aby znieważyć rodzinę, narzucić luźny styl życia i ostatecznie zepsuć Boży plan”. Ma chyba rację ksiądz arcybiskup. Gdyby tak przy wejściu na salę sądową ukazała się – jeszcze małżonkom – włochata noga z kopytem i kawałek kosmatego ogona, liczba spraw rozwodowych z pewnością spadłaby o 100 proc.
Wkrótce pod obrady Sejmu trafi prawdopodobnie tzw. obywatelski projekt ustawy bezwzględnie zakazujący aborcji. Znów przewiduje się w nim rozstrzygnięcia na mocy artykułów kodeksu karnego za ratowanie życia kobiety w ciąży. „Polska wymiera, musimy o tym mówić, bo troska o rodzinę jest prawem Bożym” – zagrzmiał wyżej wymieniony arcybiskup. W sukurs przyszedł mu Tomasz Terlikowski, stwierdzając, że głosowanie w Sejmie nad tą ustawą pozwoli stwierdzić, „kto rzeczywiście jest obrońcą życia i katolikiem, a kto reprezentuje pastiszowy tradycjonalizm i pastiszowy katolicyzm”. Ma to widocznie jakieś znaczenie dla Terlikowskiego, na szczęście dla większości ludzi nie ma żadnego.