Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Dużo szczęścia

Sukces siatkarzy w Lidze Światowej

Po trzecim miejscu polskich siatkarzy w finale Ligi Światowej słychać głosy o historycznym sukcesie. Na wyrost.

Rozpalone głowy świętują, ale dla porządku należy się przypomnienie, że awansu do turnieju nasi siatkarze nie wywalczyli na boisku (w grupie zajęli trzecie miejsce, za Brazylią i USA), ale dostali się do finałów bocznymi drzwiami – taki jest przywilej organizatora.

Losowanie grup finału wyglądało na szyte grubymi nićmi – z jednej strony Brazylia (mistrzowie świata), Kuba (wicemistrzowie świata), USA (mistrzowie olimpijscy) i Rosja, która ostatecznie turniej wygrała. Z drugiej – Polska, Argentyna, Włochy i Bułgaria. Dysproporcja sił kłuła po oczach. Wiadomo, że gospodarz ma swoje prawa, ale gdyby komuś z organizatorów przyszło do głowy wyrównanie układu sił, choćby poprzez rozstawienie zgodne z rankingiem światowym, niesmak byłby mniejszy.

Grupowe spotkania były dla Polaków drogą przez mękę, a takie chwile zbiorowego paraliżu, jak w tie-breaku z Bułgarią (od prowadzenia 11:4 do remisu 12:12), trudno wytłumaczyć. Włosi rozbili podopiecznych Andrei Anastasiego w drobny mak i by awansować do półfinału trzeba było nie tylko liczyć na siebie, ale oglądać się na innych. Pomogli Bułgarzy wygrywając z Włochami, pomogliśmy sobie sami, z wielkim trudem pokonując szatkowaną zmianami składu Argentynę. Dużo szczęścia, jak na jeden turniej, Optymiści powiedzą: tak hartuje się stal.  

W sumie podczas tych finałów polskim kibicom serce skakało do gardła częściej z trwogi, niż z radości. Trener Anastasi po przegranym półfinałowym spotkaniu z Rosją tryskał optymizmem i przyszłość drużyny opisywał na różowo. Bez wątpienia trzeba się cieszyć, że polska reprezentacja, odmłodzona i przemeblowana, przez większość tego spotkania dzielnie się Rosjanom stawiała. Wygrany mecz o trzecie miejsce z Argentyną umocnił dobre wrażenie, choć bardziej wyrobieni kibice cieszą się ostrożnie.

Reklama