Marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna stwierdził publicznie, że oczekiwanie na raport w sprawie katastrofy smoleńskiej trwa zbyt długo. Premier uważa z kolei, że „każdy, kto zna się na tłumaczeniach, jakichkolwiek, to wie, że taka praca wymaga i skupienia, i, powiedziałbym, nastroju niepopędzania (...) to jest praca, która wymaga najwyższej odpowiedzialności”. Zwróciliśmy się o komentarz do fachowców.
– Jeśli tłumacz nie zna perfekcyjnie terminologii technicznej, wojskowej, ale też prawnej i jeśli nie ma doświadczenia z branżą lotniczą, przekładu nie da się wykonać szybko – uważa Jan Misiuna, który przetłumaczył m.in. historię lotnictwa oraz dokumentację techniczną i instrukcję obsługi śmigłowców. Ten raport to nie jest standardowe tłumaczenie techniczne, lecz praca specjalistyczna. Nawet jeśli tłumacz korzysta z elektronicznego programu wspomagania (np. Astrados), swoistej bazy danych, gdzie zapisane są słowa i całe zdania, które już kiedyś przetłumaczono. Przekładu tak obszernego i ważnego politycznie dokumentu dokonuje zwykle zespół tłumaczy. Dobrze, jeśli ich znajomość przedmiotu i doświadczenie jest przynajmniej zbliżone. Tekst powinien tworzyć spójną całość – np. terminy i skróty muszą brzmieć tak samo. To dodatkowa praca dla osoby, która sprawdza przetłumaczony materiał.
W języku polskim funkcjonują dwa warianty słownictwa związanego z lotnictwem. Jeden powiązany z językiem rosyjskim (bo przez dziesięciolecia funkcjonowały na rynku radzieckie konstrukcje, instrukcje użytkowania oraz opisy techniczne), a drugi – związany z angielskim, bo przez ten właśnie język terminy dotarły do polszczyzny (np. autopilot). Jest zasada, że skróty (jak choćby sławny ILS) pozostawia się lub tłumaczy w pełnym brzmieniu w zależności od życzenia zamawiającego przekład.