Jesienią rozpoczną się we Francji prawybory prezydenckie. O ile na prawicy jedynym poważnym kandydatem jest de facto urzędujący prezydent Nicolas Sarkozy (co nie znaczy, że nie może mu znacznie zaszkodzić rozproszenie głosów pomiędzy innych mniej czy bardziej anegdotycznych prawicowych pretendentów), a na skrajnej prawicy Marine Le Pen, o tyle w partii socjalistycznej rzecz przedstawia się zupełnie inaczej.
Tutaj do walki o oficjalną i wspólną nominację staje co najmniej trzech poważnych rywali: François Holland, Martine Aubry i Ségolène Royal, a nie można też wykluczyć powrotu do walki oczyszczonego od zarzutów Dominique’a Strauss-Kahna. Czyli prawybory będą miały decydujący charakter, tym bardziej że wspólny kandydat socjalistów ma w ewentualnym starciu z tracącym wciąż popularność Sarkozym bardzo realne szanse. Jak odbywać się będą owe prawybory?
Udział w nich nie jest ograniczony do członków partii. Wystarczy udać się do siedziby socjalistów, a nawet niekiedy do merostwa, oświadczyć, że jest się sympatykiem, wpłacić jedno euro i dostać kartę wyborczą. Oczywiście stwierdzenie, czy jest się faktycznie zwolennikiem lewicy, jest trudne, a przeważnie zgoła niemożliwe do sprawdzenia. Teoretycznie prawica mogłaby nasłać do socjalistycznych lokali prawyborczych tysiące swoich ludzi, którzy optując za jakimś pionkiem spoza wielkiej trójki (czwórki?) ułatwialiby późniejszy wybór swojemu.
Rzecz interesująca – nic takiego zgoła nie przychodzi tu nikomu do głowy. Dlaczego? Oto z tego prostego powodu, że panuje zaufanie do obywateli. Setki dokumentów, które w Rzeczpospolitej uzupełniać muszę tysiącami innych papierków, we Francji poświadczam tylko słowem honoru. Z deklaracją podatkową włącznie.