Pani w średnim wieku podejrzewała małżonka o zdradę. Wynajęła detektywa, a ten obserwował, robił fotografie, kręcił z ukrytej kamery sceny z życia niewiernego męża. Dokumentacja nie pozostawiała złudzeń – facet miał kochankę. – Żona pokazała mu ten materiał podczas rodzinnego obiadu – opowiada Marcin Popowski, prywatny detektyw, współautor książkowego bestselleru „Porady na zdrady”. – Gość poszedł w zaparte. Tej pani nie znam, to fotomontaż. Żona mu uwierzyła. Po prostu chciała uwierzyć. Żyją razem, on nadal ją zdradza, a ona wierzy, że jest wierny.
Popowski jest typowym przedstawicielem profesji detektywistycznej. Przyjmuje każde zlecenie – z zastrzeżeniem, że nie będzie łamał prawa. Specjalizuje się w tzw. sprawach rodzinnych. Detektyw to brzmi dumnie, ale w gruncie rzeczy ten zawód wykonują ludzie, którym obowiązujące przepisy mocno krępują ręce. W sytuacjach podbramkowych są całkiem bezbronni – nie mają prawa do noszenia broni, więc nikt się nie powstrzyma od ataku, kiedy wzorem policjantów krzykną: stój, tu detektyw!
Licencja na nieinformowanie
W Polsce wydano ok. 500 licencji detektywistycznych, ale w zawodzie pracuje nieco ponad 200 osób. Właśnie mija 10 lat od wejścia w życie ustawy o usługach detektywistycznych. Detektywi rzecz jasna działali już wcześniej, ale w ramach nieuregulowanej przepisami wolnej gry rynkowej. Często na granicy prawa, a czasem poza nią. Ustawa wprowadziła reguły, chociaż według przedstawicieli środowiska to zbyt sztywny gorset. – Za wiele w przepisach ograniczeń, a niektóre zapisy utrudniają nam zdobywanie informacji – mówi współwłaściciel poznańskiego biura Arcano Maciej Zygmunt.