Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Prawdy nasze i nie nasze

Wymiar sprawiedliwości zmienia historię

Po sześciu latach sąd uznał, że Antoni Kowalczyk jest niewinny. Wielu zapewne zapyta – Kowalczyk? A kto to taki? Otóż generał Antoni Kowalczyk był komendantem głównym policji, wcześniej cenionym komendantem policji stołecznej. Ze stanowiska odszedł w niesławie.

Podejrzewano, że od niego przeciekły informacje o policyjnej akcji przeciwko gangsterom powiązanym podobno z politykami SLD. Tak się zaczęła tzw. afera starachowicka. Sześciu lat potrzebowały sądy kolejnych instancji, by wykazać, że w sprawie nie było żadnych dowodów, że „żelazny łańcuch poszlak”, skonstruowany przez prokuratorów, był jedynie hipotezą, której żadną miarą zweryfikować się nie da. Kogo to jednak obchodzi? Swoje polityczne zadanie afera spełniła i prawda o niej nie jest już dziś artykułem pierwszej potrzeby. Może jest nawet wysoce krępująca dla polityków i dziennikarzy, którzy na starachowickich przeciekach robili kariery?

Prokuratorzy IPN zarządzili ekshumację zwłok krakowskiego studenta Stanisława Pyjasa, chcąc zyskać niezbite dowody, że został on zamordowany przez SB. Tymczasem ekspertyzy wykazały raczej coś innego. Najpierw biegli odpowiadali na ponad 20 pytań i uznali, że Pyjas zmarł wskutek upadku z wysokości, a nie pobicia czy zastrzelenia (bo i takie teorie się pojawiły). Prokuratorzy zadali więc ponad 30 kolejnych pytań, zapewne, aby biegłych zmusić do większej dokładności w badaniach. Ci jednak znów jednogłośnie i bez wątpliwości orzekli, że przyczyną śmierci studenta był upadek z wysokości co najmniej 7 m. Teraz prokuratura chce jeszcze zbadania kawałka poręczy schodów, z których być może spadł Pyjas. Nie trzeba być znawcą kryminalistyki, by wiedzieć, że po tylu latach znalezienie jakichkolwiek śladów, nawet biorąc pod uwagę postęp nauki, graniczy z cudem. Mamy więc normalną grę na zwłokę, bo sprawa jest wyjątkowo niewygodna i prokuratorzy IPN nie chcą się przyznać do porażki. Na micie śmierci Pyjasa wyrosło środowisko opozycyjne, które odegrało w polskiej historii najnowszej ważną rolę, ale też każdego, kto miał wątpliwości w sprawie okoliczności tej śmierci, spotykało potępienie i zarzut, że chroni SB.

I co teraz robić? Kultywować mit, dążyć do prawdy, kręcić inne filmy, niż kręcono dotychczas, rehabilitować potępianych, jak choćby prof. Zdzisława Marka, którego pozbawiono katedry, bo wydał, ponoć na polityczne zamówienie, nieprawdziwą ekspertyzę, która jednak okazała się prawdziwa? Trudno się dziwić, że informacja o jednoznacznych odpowiedziach biegłych pojawiła się tylko w serwisie PAP, na niektórych portalach internetowych i szybko znikła.

Uniewinnienie gen. Kowalczyka i odpowiedzi biegłych w kwestii śmierci Stanisława Pyjasa to dwie różne sprawy, z innych epok. Łączy je jednak nie tylko wyjątkowa przewlekłość wszystkich postępowań i upór prokuratury, aby jednak politycznie się wykazać. Przede wszystkim łączy je właśnie ta niewygoda, to że płyną pod prąd „prawd” utrwalonych politycznym i medialnym zapotrzebowaniem. Że powinny być przestrogą przed pospiesznym ferowaniem wyroków, prokuratorskimi pracami na polityczne zamówienie, narzucaniem jednoznacznych opinii tam, gdzie wątpliwości pojawiają się na każdym kroku.

Bardzo dużo w naszym życiu publicznym wołania o prawdę, ale gdy ona się pojawia, prawie nikt jej nie chce. Prawda nie „nasza” przestaje być prawdą. I dotyczy to nie tylko opisanych przypadków.

Polityka 35.2011 (2822) z dnia 24.08.2011; Komentarze; s. 8
Oryginalny tytuł tekstu: "Prawdy nasze i nie nasze"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną