Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Statystyki, statystyki

Francuzi są narodem racjonalnym (minister spraw zagranicznych, który reklamowałby cudzoziemskie plaże, musiałby się w pięć minut podać do dymisji), więc ucieszyli się ogromnie z zamieszek na południowych wybrzeżach Morza Śródziemnego, a nawet zaczęli je podsycać, w każdym razie wyolbrzymiać. Dzięki temu w parę tygodni po upadku władz egipskich i tunezyjskich (a są to, obok Maroka, ulubione kraje wakacyjne mieszkańców Republiki) prasa mogła podać z triumfem, iż spośród 30 proc. Francuzów, którzy pierwotnie zamierzali się udać latem w tamte strony, 83 proc. unieważniło rezerwacje, a 90 proc. spośród nich wybiera rozkosze plaży nad rodzinnymi wodami. 83 proc. spośród 30 proc., a spośród nich 90 proc., to oznacza ponad 20 proc. plażowiczów więcej w ojczyźnie, przeliczalnych na konkretną ilość euro od sztuki. Cała Francja zacierała ręce, a niektórzy już liczyli zyski.

Tymczasem meteorologia się uwzięła. Lipiec był dżdżysty, chłodny i paskudny. Klienci wymawiali się, rezygnowali z rezerwacji. Prasa ogłosiła, że było ich o 20 proc. mniej niż w 2010 r., czyli o 10 proc. mniej ogółu obywateli Republiki, którzy zazwyczaj pędzą do Saint-Tropez i okolic, ewentualnie nad Atlantyk lub do północnej Bretanii i Normandii. Jednocześnie podano, że liczba lipcowych francuskich urlopowiczów nie zmalała, zaś w ościennych krajach turystycznych, takich jak Hiszpania, Włochy czy Portugalia, ani na jotę nie wzrosła. Nasuwa się dramatyczne pytanie: gdzie się w takim razie podziało 40 proc. lipcowych wczasowiczów, czyli z grubsza rzecz biorąc około miliona obywateli. Jak wiemy, Napoleon I Bonaparte był mały ciałem, ale zbyt wielki, żeby mógł się zmieścić na Korsyce.

Polityka 35.2011 (2822) z dnia 24.08.2011; Felietony; s. 89
Reklama