Tak – Witalij Kliczko jest wielkim mistrzem, doskonałym bokserem, gladiatorem zdolnym powalić na deski każdego, kto będzie miał odwagę skrzyżować z nim rękawice. Udowodnił to dobitnie w sobotni wieczór na ringu we Wrocławiu. Mimo to wielu polskich kibiców miało nadzieję na obejrzenie czegoś więcej, niż ten jednostronny pojedynek z odraczanym z rundy na rundę wyrokiem.
Nie można mieć pretensji do Adamka, który zrobił wszystko, by pokonać boksera z Ukrainy. Twardy i ambitny, stawał na rzęsach, by dosięgnąć mierzącego dwa metry kolosa i aby samemu nie dać się trafić. Po prostu okazał się gorszym bokserem, z przyczyn, powiedziałbym „naturalnych” - bo ustępujący przeciwnikowi warunkami fizycznymi: zasięgiem ramion i siłą ciosu. „Mały” Polak nie miał w rękawie żadnych asów, którymi mógłby wygrać tę rozgrywkę.
Taki scenariusz nakreśliło wielu znawców boksu. Ci z prestiżowego magazynu „The Ring” już kilka miesięcy temu zapowiadali, że Kliczko zmasakruje Adamka, a niedawno idealnie przewidzieli, że Polak padnie w 10. rundzie. Ale mimo to spora część ekspertów oraz ci bardziej realistycznie nastawieni kibice mieli nadzieję, że Adamek będzie walczył z Kliczką niemal jak równy z równym, bardziej zdecydowanie stawi mu czoła. Niestety, jednostronność tego pojedynku już w pierwszych rundach zawiodła te oczekiwania, czego nie mogą zatrzeć chwilowe przebłyski w postaci w sumie tych kilku ciosów „Górala”, które sięgnęły celu.
Jednostronność pojedynku okazała się zła nie tylko dla Adamka, który teraz musi się zastanowić, co dalej (marzenia o mistrzostwie świata w wadzie ciężkiej może chyba odłożyć na nieosiągalną półkę), ale przede wszystkim dla boksu zawodowego, a wagi ciężkiej w szczególności.