Donald Tusk najwyraźniej trafił na swój czas, skoro po pełnej kadencji stoi przed szansą przedłużenia mandatu szefa rządu na kolejne cztery lata, co nie udało się żadnemu politykowi III RP. Popularna interpretacja tłumaczy ten (przynajmniej sondażowy) sukces ulokowaniem w kontrapozycji do Jarosława Kaczyńskiego, a więc odmawia mu autonomicznego statusu. To opinia niesprawiedliwa i nietrafna. Do władzy wyniosły Donalda Tuska przekształcenia polskiego społeczeństwa, ale też przemiany, jakie zaszły w nim samym od politycznego debiutu. (O fenomenie „tuskizmu” ciekawie pisał Mariusz Janicki w artykule „Czy Tusk zasługuje na więcej” – POLITYKA 38).
Najważniejszym rezultatem transformacji stało się przekształcenie społeczeństwa polskiego w społeczeństwo klasy średniej, której powstanie uznawano często u progu i w trakcie przemian za warunek osiągnięcia politycznej dojrzałości i stabilności demokratycznego systemu. Zdarzały się nawet przedwczesne próby politycznego dyskontowania procesów w tym kierunku zmierzających. Najbardziej spektakularne było desperackie odwołanie się w kampanii wyborczej 2001 r. ginącej Unii Wolności do zbyt słabej wówczas lub głuchej na to wołanie klasy średniej. Lecz po kilku latach, w 2007 r., liczebność i mobilizacja owej nowej i młodej wielkomiejskiej klasy, „nowego mieszczaństwa”, okazały się już wystarczające, by przesądzić wynik wyborów parlamentarnych na korzyść PO i jej lidera. Karkołomna i szybko upadła koalicja PiS-LPR-Samoobrona była tragifarsowym epilogiem polityki opartej na tradycyjnym, roszczeniowym elektoracie robotniczo-chłopskim, podobnie jak kilka lat wcześniej dobiegł końca, wraz z upadkiem koalicji AWS-UW, inteligencko-robotniczy sojusz, stojący niegdyś u podstaw Solidarności i postsolidarnościowego obozu politycznego.