Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Za Tuskiem po kraju

Kościół milczy, wierni mówią: nie na PO

Pytanie „Jak żyć panie premierze?”, które jeszcze niedawno wydawało się kluczowe w tej kampanii, mocno straciło na znaczeniu i nośności.

Sam jego autor pan Stanisław Kowalczyk, plantator papryki spod Radomia, udzielił na nie błyskawicznie odpowiedzi – najlepiej żyć z PiS. W tym też celu podjął obiadem wcale nie takim skromnym, z obowiązkową sałatką z papryki, prezesa Jarosława Kaczyńskiego i oznajmił mediom, że jeszcze nie rzucił się całkiem w wir polityki, ale kto wie, co będzie w przyszłości. Zachwyceni sztabowcy od razu ogłosili, że symbolem PiS w kampanii stać się może papryka, a rzecznik Hofman bystro dodał, że przecież „wszyscy jesteśmy paprykarzami”, czyli ewolucja paprykarza poszła w stronę mocno kabaretową.

Ci, którzy czekali na finisz Tuska, doczekali się. Przewodniczący PO ruszył w Polskę. Zainteresowanie mediów zdecydowanie bardziej od zdesperowanych kobiet budzą jednak kibole, którzy niezawodnie ściągają na trasę, by przypomnieć premierowi, że żądają dla siebie wolności słowa. Teraz jednak to Platforma znalazła się w ofensywie, a pozostali starają się nadążyć. Tak więc wszyscy podróżują. Prezes PiS samochodem, a lewica też autobusami, przynajmniej w niektórych regionach. Na Śląsku sięgnięto nawet po zabytkowy tramwaj, w którym pokazywane są kandydujące z lewicy panie (paniom w zabytkach bardziej do twarzy?).

Widać wyraźnie, że partie nie mają pieniędzy, że większość wydają na media elektroniczne, gdzie ponoć koszt dotarcia do wyborcy jest najniższy. Billboardów praktycznie nie ma. W sobotę w trakcie podróży do Łodzi naliczyłam, że najczęściej pojawiał się na nich pan Bejda z CBA (obecnie PiS), raz pani Piekarska z SLD, dwa razy zza krzaków wychynął Andrzej Halicki z PO. W rezultacie najbardziej okazale wyglądał napis na murze okalającym jeden z przydrożnych kościołów, że „nigdy nie wolno głosować na PO”. Najwyraźniej nawet jeśli Kościół czasem milczy, mówią wierni.

Najważniejsze zdanie tygodnia pochodziło jednak nie od startujących w wyborach polityków, ale od prezesa NBP. „To nie jest wolny rynek, to dom wariatów” – powiedział prof. Marek Belka, komentując to, co działo się z kursem złotego, giełdami i ogólną sytuacją gospodarczą. W kalejdoskopie obrazków, przeróżnych wypowiedzi z trudem przebija się to, co powinno być głównym motywem tej kampanii – a mianowicie, że czas idzie trudny, nieprzewidywalny i nie wystarczy zgłosić gotowość do rządzenia, nie wystarczy nawet napisać program, trzeba mieć jeszcze doświadczenie, przygotowane kadry, dobre kontakty, umiejętność zawiązania koalicji i determinację do podejmowania trudnych decyzji.

To jest pytanie o to, czy rzeczywiście te 300 mld zł z UE, które mamy szansę dostać w następnej perspektywie budżetowej, mogą zostać z pożytkiem dla modernizacji wykorzystane? Czy zmieniać konie w połowie przeprawy czy nie? Czy rzeczywiście zgłaszający gotowość do rządzenia dysponują czymś więcej niż tylko gotowością? Na razie największe partie mocno kluczą. Premier stara się nie składać wiążących obietnic, prezes Kaczyński już mówi, że żadnej obniżki podatków nie należy się spodziewać, a Grzegorz Napieralski gotów jest wraz z ekspertami (na razie anonimowymi) porozmawiać z ministrem finansów o tym, jak jest. Nawet beztroski Janusz Palikot też stwierdza, że najpierw musi zobaczyć, jak jest (czyli, jak prezes Kaczyński, zrobić „audyt” gospodarki), a potem powie, co zrobić można. To jeden z retorycznych wynalazków tej kampanii: kiedy polityk nie ma o czymś pojęcia (lub udaje, że nie ma), to nie znaczy, że jest mu potrzebna wiedza. Potrzebny jest audyt.

Polityka 40.2011 (2827) z dnia 27.09.2011; Komentarze; s. 7
Oryginalny tytuł tekstu: "Za Tuskiem po kraju"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną