Sam jego autor pan Stanisław Kowalczyk, plantator papryki spod Radomia, udzielił na nie błyskawicznie odpowiedzi – najlepiej żyć z PiS. W tym też celu podjął obiadem wcale nie takim skromnym, z obowiązkową sałatką z papryki, prezesa Jarosława Kaczyńskiego i oznajmił mediom, że jeszcze nie rzucił się całkiem w wir polityki, ale kto wie, co będzie w przyszłości. Zachwyceni sztabowcy od razu ogłosili, że symbolem PiS w kampanii stać się może papryka, a rzecznik Hofman bystro dodał, że przecież „wszyscy jesteśmy paprykarzami”, czyli ewolucja paprykarza poszła w stronę mocno kabaretową.
Ci, którzy czekali na finisz Tuska, doczekali się. Przewodniczący PO ruszył w Polskę. Zainteresowanie mediów zdecydowanie bardziej od zdesperowanych kobiet budzą jednak kibole, którzy niezawodnie ściągają na trasę, by przypomnieć premierowi, że żądają dla siebie wolności słowa. Teraz jednak to Platforma znalazła się w ofensywie, a pozostali starają się nadążyć. Tak więc wszyscy podróżują. Prezes PiS samochodem, a lewica też autobusami, przynajmniej w niektórych regionach. Na Śląsku sięgnięto nawet po zabytkowy tramwaj, w którym pokazywane są kandydujące z lewicy panie (paniom w zabytkach bardziej do twarzy?).
Widać wyraźnie, że partie nie mają pieniędzy, że większość wydają na media elektroniczne, gdzie ponoć koszt dotarcia do wyborcy jest najniższy. Billboardów praktycznie nie ma. W sobotę w trakcie podróży do Łodzi naliczyłam, że najczęściej pojawiał się na nich pan Bejda z CBA (obecnie PiS), raz pani Piekarska z SLD, dwa razy zza krzaków wychynął Andrzej Halicki z PO. W rezultacie najbardziej okazale wyglądał napis na murze okalającym jeden z przydrożnych kościołów, że „nigdy nie wolno głosować na PO”. Najwyraźniej nawet jeśli Kościół czasem milczy, mówią wierni.