Można mieć poczucie wielkiego déjà vu. Jarosław Kaczyński znowu złagodniał, „zmerytoryczniał”, schodzi rzekomo z linii ciosu, PiS „zaczął mówić”, kiedy Platforma „krzyczy”, jak napisał jeden z prawicowych publicystów. Charakterystyczne jest to nieoczekiwanie szczere słowo „zaczął”, jak należy rozumieć, trzeba być za to tej partii wdzięcznym i wzruszać się, że na chwilę przestała krzyczeć.
Cechą polskiej polityki była zawsze słaba pamięć, ale teraz jest ona wyjątkowo krótka. Dzieje się to, co się ogłasza, a ogłoszono, że prezes Kaczyński znowu stał się miłym, ciepłym, starszym panem, który mówi o gospodarce, a nie o pancernej brzozie, która spowodowała katastrofę samolotu. Nawet samospalenie zdesperowanego człowieka przed Kancelarią Premiera zostało przez lidera PiS potraktowane na razie bardzo powściągliwie; ale on nie musiał, zrobiły to za niego zaprzyjaźnione media, które ogłosiły, że w tej sprawie „nie dadzą sobie zamknąć ust”. Redaktor prawicowego portalu napisał wprost o wstydzie premiera, którego nie było w miejscu pracy, kiedy doszło tam do dramatycznego wydarzenia. Rzecz w tym, że Kaczyński nie musi robić wielu rzeczy, bo ma od tego innych. Sam może być spokojnym panem, a i tak potrzebne treści znajdą się w publicznym obiegu.
Ten wyborczy cyrk zatem sam się demaskuje, ale to nie odstrasza widowni. Już kilka tygodni temu przecieki ze sztabu PiS anonsowały, że prezes będzie znowu ocieplany, że wycofa na zaplecze bardziej wyraziste – oględnie mówiąc – postaci tego ugrupowania, że wyciszy się Smoleńsk (podobno odwołano planowaną na wrzesień prezentację pełnej wersji raportu Macierewicza), że zaczną się łowy na młodzież, że zrezygnuje się z najostrzejszej retoryki.